czwartek, 26 września 2013

12. Wsiąść do pociągu byle jakiego...

Może Wam się wydawać, że ten blog nie ma ładu i składu. Natomiast ja staram się go pisać chronologicznie, z małymi wstawkami na posty przemyśleniowe (np. o rasach psów czy innych mieszkańcach domu Państwa). Ponieważ jestem psem, różnie może mi to wychodzić, ale jak na razie chyba jest nieźle! :)
Jestem "psem podróżnym", jak mawia Pani. W swoim krótkim życiu spędziłam już sporo czasu w pociągach. Pierwsza taka podróż odbyła się do rodzinnej miejscowości Pani. Państwo zabrali mnie na dworzec, a tam mnóstwo ludzi, pociągów, hałasów i zapachów! To było straszne, nie wiedziałam na czym mam się skupić! Wszyscy gdzieś pędzili, biegli, coś krzyczeli, a pisk hamującej lokomotywy, to najgorszy dźwięk na świecie! W końcu zostałam wpakowana do przedziału "dla podróżnych z większym bagażem ręcznym". Nie wiem czy słowo "większy" nie powinno dotknąć mojego ego, bo chyba sugeruje, że coś jest nie tak z moją figurą. Cóż, nie zapytam i nie poskarżę się, bo nie mam jak. Bagażem ręcznym byłam też na bilecie Pani. Gdyby ktoś niewtajemniczony chciał wiedzieć - opłata za psa w REGIO to 4,50 zł (bagaż podręczny), a w pozostałych pociągach 15,20 zł i już jesteśmy traktowane jak na psa przystało - opłata jest za przewóz psa. Warunkiem odbycia takiej podróży jest oczywiście posiadanie ważnej karty szczepień oraz kagańca. No i na jednego człowieka przypada jeden pies.
Podróż nie trwała długo, jedynie jakieś 45 minut, ale strasznie byłam nerwowa! Kręciłam się po przedziale, nie umiałam usiedzieć w miejscu i w dodatku strasznie się śliniłam. Takich "obślinionych" podróży miałam jeszcze wiele (w końcu trzeba było jeszcze wrócić, a poza tym Pani częściej zabierała mnie do Mamy), aż w końcu nastąpił przełom. Ale o przełomie będzie później ;)
U Mamy Pani jest fajnie! Pani dość ściśle przestrzega tego, że dostaję dwa posiłki dziennie. Natomiast Mama Pani niekoniecznie. Tato Pani też nie :D Rano, ok. 5:00, jak Tato Pani jadł śniadanie, to oczywiście chodziłam sprawdzać czy dobrze i pożywnie zaczyna swój dzień. Chleb z Nutellą jest super! Ach ten delikatny, rozpływający się krem! Mniam! Potem chodziłam do kuchni około 7:30, bo wtedy Mama Pani wstawała i szła zrobić sobie kawę. Ja kawy nie lubię, ale za to patrzyłam na nią swoimi smutnymi oczami, robiąc minę głodnego psa z ulicy. Działało! Natychmiast w mojej misce pojawiała się pokrojona kiełbasa (a mówią, że nie dla psa kiełbasa ;) ). Dobrze, że Pani spała, bo byłaby niezła afera. Po południu, gdy Mama Pani kroiła mięso na obiad też oczywiście pilnowałam, żeby żaden kawałek się nie zmarnował. Nie daj Boże, jeszcze spadnie na podłogę i trzeba będzie wyrzucić!
Najlepszym wyjazdem był jednak wyjazd na tzw. Wielkanoc. Pojechaliśmy wtedy wszyscy: ja, Pan i Pani. Ach, jakie ilości jedzenia wtedy "przypadkiem" lądowały na podłodze. Przeróżne kiełbasy i mięska. Choć Pani apelowała "nie karmimy psa pod stołem", dziwnym trafem szynka nie chciała siedzieć na talerzu ;) Należy mi się chyba też trochę odpoczynku od ściśle przestrzeganych reguł, no nie? Zresztą, kiedy jeżdżę do Mamy Pani, czuję się, jak na wakacjach na wsi u babci, a jak wiadomo babciom pozwala się rozpieszczać wnuki ;)

Krowa! Najprawdziwsza krowa! Krowy są super i robią "muuuuu". Ta bardzo chciała się ze mną zaprzyjaźnić, ale ograniczał ją łańcuch. Szkoda, bo chętnie obejrzałabym sobie ją z bliska!



Niedługo startujemy na pociąg powrotny! 
Właściwie, to nie lubię jeździć samochodem, choć i w tej kwestii nastąpił przełom (ale o nim później).






Okupuję kanapę i przejęłam piloty :)



poniedziałek, 16 września 2013

11. W moim magicznym domu...

Wpis będzie, krótki, ale treściwy ;) Otóż, chciałam przedstawić Wam pozostałych mieszkańców domu Państwa, bo niestety (a może stety), nie mieszkam w nim sama. Przede mną w domu pojawiła się żaba - Chwytnica czerwonooka (Agalychnis callidryas), która ma na imię "Ej!". Była Księżniczką, ale potem Pani przemyślała sprawę i doszła do wniosku, że jednak nie wie, jakiej ona jest płci. Pani zabrała ją ze sobą po tym, jak zlikwidowało się jej poprzednie miejsce pracy - duży sklep zoologiczny. Najpierw mieszkała z Panią w jej mieszkaniu studenckim, a potem Pani zabrała ją do kawalerki Pana.
Kolejnym mieszkańcem jest Gustowny Gustaw, który jest bojownikiem. Gustaw trafił do nas kilka dni temu, do akwarium, które pozostało po poprzedniej mieszkance - bojownicy o imieniu Rybson. Czasem też pomieszkują u nas świerszcze, ale szybko znikają w brzuszku Ej!. No i aktualnie mieszkają też w lodówce larwy komarów, bo Gustaw, to francuski piesek i suchego nie rusza ;)
I tak sobie razem żyjemy, w Naszym Magicznym Domu :)


Ej!:



Gustowny Gustaw:


piątek, 13 września 2013

10. Hoży doktorzy

Lubię weterynarzy :) Gabinety nie kojarzą mi się źle, mimo, że nie częstują mnie tam ciasteczkami i nie próbują przekupić. Po prostu tak się jakoś złożyło. Lubię węszyć, a tam zawsze jest mnóstwo ciekawych zapachów. Jakoś tak wyszło, że parę razy musiałam się znaleźć  w gabinecie lekarskim. Po pierwsze oczywiście, jeszcze przed adopcją musiałam zostać zaszczepiona, odrobaczona i wysterylizowana. Pierwsza wizyta po adopcji odbyła się w celu odrobaczenia mnie, bo miałam problemy z brzuszkiem i nie przybierałam na wadze (a byłam ciut za chuda). Potem zaczęła mnie boleć łapa. Podnosiłam ją ciągle, ale Państwo najpierw zauważali to tylko na spacerach, więc uznali, że z racji iż jest zima, pewnie marzną mi opuszki albo zostały one podrażnione przez sól wysypaną na chodnik. No nic, mówić nie potrafię, więc się nie poskarżyłam. W końcu państwo zaczęli zauważać, że podnoszę łapkę też w domu. To ich zaniepokoiło. Zaczęli się martwić. Kulminacją był dzień, w którym pojechałam z Panią na szkolenie i troszkę sobie poszalałam. Biegałam wkoło Pani i skakałam jej do ręki po przysmaki, a potem bawiłam się jeszcze z labradorką Luką. Po powrocie do domu noga bolała mnie tak bardzo, że w ogóle nie umiałam na niej stanąć! Po schodach wchodziłam już na trzech, a potem marzyłam już tylko o tym, żeby się położyć.
Zapadła decyzja o wizycie u lekarza. Pani doktor przeprowadziła wywiad z Panią, a potem zbadała mnie. Okazało się, że jest coś nie tak z moim prawym kolanem, a konkretnie z rzepką. Pani weterynarz podejrzewała nawet zerwanie więzadła kolanowego. Niestety w placówce, którą mamy koło domu nie ma aparatu RTG, więc Pani weterynarz skierowała nas do innego gabinetu przychodni EDEN.
Przy okazji tej wizyty okazało się również, że mam niewielkie wyłysienia wokół oczu, które okazały się nużycą. Na szczęście pasożytów w pobranej próbce było niewiele i podana jednorazowa dawka leku wystarczyła, żebym wyzdrowiała :) Po kolejnej wizycie, na której zostały mi zrobione zdjęcia RTG okazało się, że rzeczywiście moja rzepka nie wygląda tak jak powinna (ale było mi wtedy wszystko jedno, bo dostałam taki fajny zastrzyk, po którym spałam jak zabita ;). Ta kontuzja była pozostałością po wypadku, którego doznałam przed zamieszkaniem w schronisku.
Pan doktor zaproponował jako najlepsze rozwiązanie: operacja. Oczywiście Państwo chcieli dla mnie jak najlepiej, więc zgodzili się na to. Pan doktor dał Państwu namiary na świetnego specjalistę-ortopedę, dr Janusza Bieżyńskiego. Nie było to jednak takie hop-siup, ponieważ na termin też trzeba było trochę poczekać. Jednak po kilku telefonach Pani zostałam ostatecznie zapisana na operację 26.04.2013 o godz. 10:00, we Wrocławiu, w Klinice Weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego.




piątek, 6 września 2013

9. Rasy psów

Jestem kundlem, czy jak ktoś woli "psem rasy mieszanej" :) Nigdy nie zastanawiałam się jakie rasy we mnie drzemią i jakich miałam przodków. Państwo mówią czasem, że jestem kotem albo kozą. Jeśli chodzi o rasy, to pani nazywa mnie kieszonkowym border collie lub owczarkiem kaszubskim. Z borderem mam niewiele wspólnego. Energii owszem - mam spore pokłady (mogę grać w reklamach baterii Duracell), ale nie interesuje mnie bieganie za frisbee, a sztuczek też nie chce mi się uczyć. Ze dwa razy za frisbee mogę się przebiec, ale potem nudzi mi się ta zabawa i wolę węszyć i zwiedzać okolicę. Psem obronnym też nie jestem. Szczekam czasem na przechodniów, zwłaszcza tych intensywnie "pachnących", ale to wynika raczej ze strachu niż z potrzeby obrony kogokolwiek. Tupnięcie nogą wystarczy, żebym podkuliła ogon i zwiewała gdzie pieprz rośnie. Jeśli chodzi o polowanie, to rzeczywiście, ptaki są niezłym celem, fruwające woreczki też, ale wystarczy komenda "zostaw" i zwykle odpuszczam, więc myśliwy też ze mnie żaden. No cóż, jestem więc po prostu sobą - psem rasy mieszanej, łączę różne cechy. Ale za to, jak już pisałam wcześniej, jestem niezłą modelką i mogę sobie poudawać. Tylko spójrzcie!

Tu na przykład jestem owczarkiem:



Tutaj szpicem:


A tutaj borderem:


Tak więc posiadanie mieszańca ma swoje plusy - można mieć kilka ras psów w jednym! :)



8. Dobra adopcja

Miesięcznik "Cztery łapy" co miesiąc organizuje foto konkursy. Jednym z nich jest konkurs "Dobra adopcja", który polega na przesłaniu wspólnego zdjęcia z adoptowanym/przygarniętym psem lub kotem oraz krótkim opisaniu okoliczności w jakich zwierzę trafiło do nowych właścicieli. W konkursie można wziąć udział TUTAJ.
Tak się akurat złożyło, że Państwo wzięli udział w konkursie i szczęśliwym trafem nasze zdjęcie zostało wytypowane jako zwycięzca! :) Zaczynam swoją karierę modelki :) Przecież doskonale się do tego nadaję!

Dla wszystkich, którzy zastanawiają się nad adopcją mam kilka słów (szczeknięć): zwierzęta ze schroniska na pewno odwdzięczą się wielką miłością (czasem może zbyt wielką), ale trzeba pamiętać, że mamy już za sobą doświadczenia, które odcisnęły piętno na naszej psychice. Możemy być przestraszone, agresywne, nie radzimy sobie z emocjami, które w nas drzemią. Duża dawka cierpliwości i miłości na pewno się przyda. Trzeba z nami codziennie pracować (czasem przez całe życie). Decyzja o adopcji musi być świadoma i przemyślana. Jestem jednak pewna, że będziecie szczęśliwi, widząc jak zwierzak - wcześniej smutny i przygaszony - staje się radosny, a jego oczy odzyskują blask. To jest najlepsza zapłata za cały trud wychowania adopcyjniaka!



A tutaj oryginalne zdjęcie przesłane na konkurs:



niedziela, 1 września 2013

7. Opolski Klub NajlePSI

Jestem nieposłuszna. Nie! Jestem młoda i potrzebuję się wybiegać i wyszumieć. Tak!
Byłam podobno jeszcze bardziej nieposłuszna i nieokiełznana. Spacer ze mną, to był koszmar, ciągnęłam (dalej lubię się posiłować ;), szczekałam na wszystko i wszystkich (wiele rzeczy było dla mnie nieznanych, nie myślcie, że jestem agresywna), musiałam podejść do KAŻDEGO psa, którego miałam w zasięgu wzroku (nieważne czy był tuż obok, czy po drugiej stronie ulicy). Pani zaczęła chodzić ze mną na grupowe zajęcia posłuszeństwa z grupą Opolski Klub NajlePSI. Tam nauczyłam się kilku sztuczek, a Pani dowiedziała się co zrobić, żeby troszkę mnie poskromić. Teraz jest już trochę lepiej, choć dalej wykonywanie komend różnie mi wychodzi. Jest ich tyle, że czasem je mylę i jak Pani np. chce, żebym się położyła, to idę na miejsce. Na komendę "noga" też chodzę do klatki. Na podwórku jest trochę łatwiej, bo nie ma klatki i muszę się spiąć, zastanowić i wykonuję polecenia. Przestałyśmy chodzić na treningi przez moją rekonwalescencję (o tym później). Ale to wina Pani! Przestała ze mną regularnie ćwiczyć! Nie wiem czy muszę stać się jeszcze bardziej niegrzeczna, żeby mnie znowu zabierała na treningi? Tam było tak fajnie i było dużo psów, z którymi się bawiłam! Wszystkie są fantastyczne i już dużo osiągnęły. Jeżdżą na zawody psiego posłuszeństwa i na pewno dogadują się lepiej ze swoimi właścicielami. Choć Pani twierdzi, że ja też się trochę poprawiłam po tych ćwiczeniach - już tak nie szczekam i nie wszystkie psy mnie tak bardzo fascynują (szczerze mówiąc - wolę te większe ;). Mam nadzieję, że Pani weźmie się trochę w garść i lepiej zorganizuje sobie czas, a ja postaram się lepiej zachowywać i uważniej ćwiczyć, żeby Pani nie musiała się mnie wstydzić wśród tylu mądrych psów.




6. Psu na budę

Po incydencie z oknem Państwo postanowili skonsultować się z psim psychologiem. Na podstawie opisu mojego zachowania Agnieszka (behawiorystka) stwierdziła, że cierpię na tzw. LĘK SEPARACYJNY. W związku z tym za namową Agi Państwo zamówili dla mnie tzw. kennel klatkę. Jakoś tak się złożyło, że mieli wolne na zmianę tak, że mogli być ze mną cały tydzień, więc po zamówieniu spokojnie czekali na przesyłkę. Nadszedł piątek, a klatki nadal nie było. Weekend spędziłam z Panem, a w poniedziałek Pani musiała wziąć urlop, żeby zatroszczyć się o mnie i o dobra materialne, które mogłabym pochłonąć z nerwów. W końcu klatka dotarła. W sumie nawet fajna, błyszcząca, miejsca wystarczająco. Państwo przykryli ją kocem, więc była z niej niezła buda. Wrzucali mi tam przysmaki i chętnie w niej przebywałam. Gorzej się tam siedziało, gdy zostawałam sama :( Pierwszego samotnego dnia zjadłam moje legowisko. Kolejnym razem wciągnęłam koc, którym Państwo przykryli klatkę. Potem postanowiłam pozbyć się kilku drutów z drzwiczek, więc któregoś dnia Pan znalazł mnie z głową uwięzioną między wygiętymi drutami.
Państwo mieli wtedy podobno chwilę załamania. Jeśli nawet klatka nie jest w stanie mnie uspokoić, to chyba jestem po prostu psem, który nie nadaje się do mieszkania. Ale nie poddali się! Przecież mnie kochają i nie mogą pozwolić, żebym znowu się zawiodła na człowiekach! Postanowili wzmocnić klatkę - za pomocą metalowych elementów z wózków sklepowych i drewnianych dykt. Po kawałku montowali dla mnie pancerną klatkę. W międzyczasie zdążyłam zjeść (wciągnąć do klatki) mnóstwo płyt CD (jak mawiają Państwo "grałam w Tomb Raidera" albo "słuchałam Queen"), kawałek szafki pod TV, pada do PlayStation (grałam!), ładowarkę, mopa, kapcie, rękawiczki, sandały Pani oraz inne gadżety, których już nie pamiętam (ale były super!). W ten sposób podpowiadałam Państwu, z której strony muszą jeszcze klatkę poprawić, żeby była wystarczająco mocna dla mnie. I tak od tej pory mieszkam sobie w niej (podsłuchałam kiedyś, jak Państwo mówili, że pies Agi uspokoił się dopiero po 1,5 roku, więc postanowiłam nie być gorsza i jeszcze muszą mnie zamykać ;) Podobno robię postępy, ale i tak trochę ślinię się z nerwów i mój domek nie jest już taki błyszczący jak kiedyś. Denerwuję się, bo boję się, że znów się zawiodę. Powoli jednak przekonuję się do tego, że jednak mnie nie zostawią. Tak bardzo już nabroiłam, że niejedna rodzina już pozbyłaby się mnie. Ale jest mi dobrze i trafiłam na super rodzinkę (co często powtarza Pani Schroniskowa, którą spotykamy na spacerach). Postaram się poprawić! :)

P.S. Klatka jest fajna, ale łóżko Państwa jest fajniejsze! :)