środa, 29 lipca 2015

132. Weekendowy wypad - Góry Opawskie

W połowie czerwca wybraliśmy się w Góry Opawskie. Z Opola jest w sumie niedaleko, wystarczy wsiąść w pociąg do Głuchołaz i dojechać na miejsce. Człowieki wszystko "dokładnie" zaplanowali. Prawie - nie do końca zaplanowali trasę i niestety nie mieli wpływu na pogodę...
Wyruszyliśmy wczesnym rankiem, po godz. 7:00, na miejscu byliśmy po 9:00. Jeszcze w pociągu człowieki zastanawiali się czy pogoda dopisze, ponieważ na niebie czaiły się chmury, a nad polami unosiła się mgła. Gdy dojechaliśmy na miejsce pogoda zdecydowanie się poprawiła. 
Ahoj przygodo! Chciałoby się rzec :-) Ruszamy! Ale...zaraz, zaraz, człowieki nie mają mapy? Po co, mapa jest dla słabych! Pójdziemy na rynek i tam na pewno jest jakaś mapa, zapiszemy ją sobie w pamięci i w drogę!
Flashbacki z rynku Matka ma do dziś przed oczami: idziemy, słońce świeci, wiaterek wieje. Na ławeczkach siedzą tubylcy, inni wyszli po bułki na śniadanie. Nagle wyrywam się na wypielęgnowaną rabatkę z kwiatkami. Matka wyciąga mnie z niej niemal siłą na kostkę brukową mówiąc "Boniak, gdzie po tych kwiatkach?!" i wtedy ja przyjmuję pozycję "kangura polskiego". Czas zaczyna płynąć w zwolnionym tempie. Ponieważ Matka przed chwilą dość głośno zwróciła mi uwagę o deptaniu trawnika, część siedzących tubylców zwróciła ku nam swoje gałki. Rozmowy ucichły. Inne dźwięki jakby też. Ludzie patrzą, czekają. 10 metrów dalej jakiś facet z zakupami stanął i czeka na rozwój wypadków. Matka czeka aż skończę, wyciąga woreczek. To nie wystarczyło - tłumy gapiów chcą zobaczyć, czy aby na pewno kupa zostanie podniesiona z błyszczącej w słońcu kostki granitowej. Ojczulek 1,5 metra dalej, jakby niewzruszony stoi i lekko się uśmiecha. Skończyłam. Matka od razu z japą do Ojczulka, że co się podśmiechuje, niech chociaż weźmie smycz, bo ona się nie rozdwoi przecież. Matka zbiera kupę, wyrzuca do śmietnika i nagle życie w mieście wraca do normy. Znowu słychać gwar rozmów, szum drzew, śpiew ptaków. Facet z zakupami ruszył jak zwolniony z komendy. Ojciec uśmiechnięty, ja szczęśliwa, bo wykupkana i tylko Matka z lekką irytacją szła kilkadziesiąt kolejnych metrów. No cóż, shit happens ;-)
Ale przejdźmy do wyprawy ;-) Po zakupieniu czegoś do picia i odnalezieniu czerwonego szlaku, wyruszyliśmy w stronę naszego celu - Biskupiej Kopy.



Cel niby niewysoki, w sam raz na jednodniowy wypad. Taki, żeby się nie namęczyć ;-)
Na początku szło się całkiem przyjemnie, przez zadrzewienia, więc w cieniu. Zaczęło się robić ciepło, tym bardziej, że jak to w górach - pod górkę, więc z człowieków pot lał się niemal strumieniami. Trasa, którą wybrał Ojczulek od początku wydała się Matce jakaś podejrzana - mało"udeptana". Wkrótce okazało się, że to nie tylko podejrzenie, bowiem w niektórych miejscach trawa sięgała do kolan. Ale nic to, idziemy. Po niedługim, ale dość wyczerpującym marszu (Ojczulek lubi "skracać" drogę, przez co często wybiera trasy krótsze, ale bardziej strome) dotarliśmy do Przedniej Kopy. Miejsce całkiem urokliwe, tym bardziej, że znajdują się tam ruiny dawnego schroniska.





Ponieważ wędrówka miała być "na pamięć" człowieki nie zdawali sobie sprawy, że tak naprawdę spacer dopiero się zaczął. Krążyliśmy więc tym nieudeptanym szlakiem, aż w końcu zapadła decyzja, żeby zejść na inny. No i tak też się stało. Kiedy wyszliśmy z lasu okazało się, że cel naszej podróży jest jeszcze dość daleko, tym bardziej, że po ponad godzinie bezcelowego krążenia po lesie człowieki już dość mocno upocone i zmęczone opadły z sił. W międzyczasie temperatura skoczyła też do ponad 30 stopni. Teraz wyszliśmy na otwartą przestrzeń i asfaltową rozgrzaną drogą szliśmy w stronę Biskupiej Kopy. Kiedy w końcu weszliśmy w las i zaczęliśmy się wspinać z Matki uleciała cała irytacja, która narastała przez prawie 3 godziny ;-) Natomiast to, co miało ulecieć z Ojczulka, również uleciało. Czyli siły. Kiedy Matka szczęśliwa, że jest w końcu na właściwej drodze do celu wspinała się pod górę, Ojczulek (który cały zapas i zapał wykorzystał na początku wyprawy) mocno zwolnił tempo. Postanowiliśmy "odpocząć na najbliższym płaskim", więc Matka szybko zlokalizowała płaskie i niczym rącza sarna ruszyła, by jak najszybciej się tam znaleźć. A kiedy już przystąpiła do "odpoczywania na płaskim" odwróciła się i kilkanaście metrów niżej zobaczyła Ojczulka. Mokrego jak szczur. I czerwonego. "Czerwona morda komunisty" jak mawia Matka. Po przeprowadzeniu krótkiego wywiadu z komunistycznym szczurem Matka stwierdziła, że przecież nic na siłę i wizytę na Kopie możemy przełożyć na jakiś bardziej przystępny dzień. Tym razem z mapą ;-)
Wróciliśmy więc do Jarnołtówka, gdzie człowieki zamówili podwózkę na wieś (w postaci matkowego Taty). Czekając na niego wybraliśmy się do smażalni ryb, gdzie w cieniu drzewa człowieki wciągnęły obiad, szukając w międzyczasie dobrej wymówki dla swojej nie-podróży na Kopę. Temperatura 34 st.C była nawet niezłą.
Potem krążyliśmy trochę po okolicy, gdzie najpierw Ojczulek mył mnie w strumieniu (po drodze chłodziłam się w błocie), a potem poszliśmy popluskać się w Złotym Potoku.
Po drodze na wieś człowieki odwiedzili jeszcze przygraniczny sklep w celu zakupienia czeskiego piwa, a potem po dotarciu do domu już tylko odpoczywali. Okazało się (dopiero wieczorem), że Matka złapała trochę za dużo słońca i zapowiadało się długie cierpienie. Na szczęście wyglądało to groźniej niż było rzeczywiście, co nie zmienia faktu, że Matka zmieniała skórę przez dwa tygodnie ;-)
Wypad zaliczamy do pół-udanych, w związku z czym trzeba będzie go powtórzyć :-) Następnym razem damy radę! :-)




czwartek, 9 lipca 2015

131. Test - Pas biodrowy Hifica

Na początku chcielibyśmy podziękować za możliwość testowania pasa HIFICA. Trafił on do nas dzięki Plebiscytowi Top For Dog 2015, mam bowiem przyjemność być testerką i pomagać w wyborze najlepszych produktów dla psów.
Na początek powiem Wam, że Matka kiedy otwierała pudełko z pasem poczuła się jak nastolatka z amerykańskiego filmu. Dlaczego? Zdarzają się w filmach takie sceny, kiedy nastolatka idzie na swój pierwszy bal. W związku z tym od swego księcia z bajki (opcjonalnie surowego ojca, który jej na bal początkowo nie chciał puścić) tajemnicze pudełko, które otwiera, odwija papier i jej oczom ukazuje się piękna, połyskująca suknia. Matka otworzyła pudełko, odwinęła papier (a jakże!) i jej oczy rozbłysły, gdy zobaczyła uszyty specjalnie dla niej pas (historia z cyklu "Jak uszczęśliwić psiarza" ;-) )



Kilka słów o firmie HIFICA
Firma HIFICA jest producentem profesjonalnego sprzętu do psich sportów. W ofercie można znaleźć uprzęże, liny amortyzowane, pasy biodrowe, szelki, amortyzatory, a także obroże, smycze i opaski odblaskowe. Firma realizuje zamówienia indywidualne, dając klientowi możliwość określenia poszczególnych cech i parametrów produktu, aby w pełni spełnił on oczekiwania zamawiającego. Jako potwierdzenie profesjonalizmu i najwyższej jakości firma HIFICA daje gwarancję dożywotniego serwisu zakupionego u nich sprzętu.

Co było przedmiotem testów?
Do testów otrzymaliśmy pas biodrowy SPORT - PA. - amortyzowany pas o konstrukcji klasycznej z amortyzatorem lędźwiowym. Model ten przeznaczony jest do każdej formy uciągu, ze wskazaniem na użytek sportowy/zawodowy/jogging oraz uciąg turystyczny (wędrówki górskie, uciąg narciarski). Dodatkowy amortyzator krokowy, można odpiąć w razie potrzeby, uzyskując tym samym wersję Classic pasa. Pasy dostępne są w każdym rozmiarze z zakresem regulacji 40%.



Dodatkowo do pasa otrzymaliśmy linę amortyzowaną przeznaczoną do uciągu rekreacyjnego i sportowego. Lina charakteryzuje się progresywnym sposobem amortyzowania, co oznacza, że lina podzielona jest na trzy części, o różnym stopniu twardości. Najprościej mówiąc każdy odcinek w różnym stopniu się naciąga, jeśli zadziałamy na niego taką samą siła;-)







Testowanie i nasza opinia
Pas testowany był podczas codziennych spacerów po mieście, ale główny sprawdzian odbył się 13 lipca, kiedy to Matka z Ojczulkiem zaplanowali wyjazd na Biskupią Kopę. 
Pas szyty był "na miarę", czyli obwód w pasie najszczuplejszego użytkownika - w tym przypadku Matki. Ma on jednak dość dużą regulację (40%), co sprawia, że Ojczulek też powinien mieć możliwość skorzystania z niego w razie potrzeby (jeszcze nie korzystał). 
Pierwsze wrażenie jakie zrobił na Matce - zaskoczenie. Pas wydawał jej się bardzo masywny. I mimo, że do najzgrabniejszych rzeczywiście nie należy, jest przy tym bardzo lekki. 
Pas zbudowany jest z głównej taśmy biegnącej wokół bioder, która podścielona jest dość szeroką poduszką. I ta właśnie poduszka dodaje objętości i wygląda na ciężką. Na szczęście tylko wygląda. 

Pas nosi się w pasie ;-) Jednak Matka wolała nosić go niżej, na biodrach. To już pozostawiamy do indywidualnego wyboru użytkownika :-) Zapinany jest na dużą, plastikową klamrę. W razie potrzeby można szybko zdjąć pas, odpinając jedynie klamrę (nie trzeba rozmontowywać wszystkich elementów. Dodatkowo posiada kilka małych pętelek, do których można przypiąć bidon z wodą, woreczki na kupy, czy co tam jeszcze lubicie sobie przypiąć ;-)
Co do amortyzatora krokowego - trzeba wyregulować go również wg. potrzeby. Za ciasno się raczej nie da, ale jeśli będzie za luźny, może przeszkadzać podczas wędrówek. Jest również możliwość całkowitego jego odpięcia lub po prostu nieużywania (bez odpinania od pasa).
Lina z jednej strony zakończona jest karabińczykiem, do której przypinamy szelki, z drugiej zaś zakręcanym ogniwem z ocynkowanej stali, którym spinamy ogniwa wszystkich amortyzatorów. 









Pas jest bardzo wygodny, dobrze układa się na ciele, nie podnosi się, nie przesuwa, nie ociera się o ciało. Mimo masywnego wyglądu jest bardzo lekki. Poduszkowe podszycie sprawia, że taśma główna nie wbija się w ciało. Mimo swojej objętości i szerokości ciało pod pasem nie poci się jakoś drastycznie. Owszem, koszulka Matki pod pasem była lekko wilgotna, ale nie było to dla Matki jakoś bardzo uciążliwe (a tak w ogóle, to cała była spocona, bo akurat podczas naszej wędrówki było 34 st.C ). Amortyzatory bardzo dobrze rozkładają siłę uciągu - po ciągnięciu nawet przez kilka godzin człowiekowe plecy na pewno nie ucierpią(zwłaszcza, kiedy pracują wszystkie trzy amortyzatory, ponieważ dodatkowy - krokowy odciąża pas główny o 1/3). Amortyzator krokowy najlepiej spełni swoją rolę, jeśli jest dobrze wyregulowany. Jeśli nie jest, obciera uda po wewnętrznej stronie. Oczywiście najlepiej, kiedy pies idzie przed przewodnikiem, a lina jest cały czas choć odrobinę napięta, wtedy tego problemu nie ma. Kiedy jest zbyt luźny plącze się między kolanami i jeśli lina długo pozostaje luźna może drapać i irytować. Matka na szczęście doszła w końcu do tego, że jest on regulowany ;-) Jeśli jednak pies woli iść przy nodze, można dodatkowy amortyzator odpiąć od ogniwa i podpiąć np. do jednej z pętelek lub całkowicie zdemontować. 
Lina jest trzystopniowa - najlżej pracuje odcinek od strony psa. I to on w naszym przypadku gra główną rolę. Póki co nie byłam jeszcze na tyle nakręcona, żeby napiąć wszystkie trzy odcinki liny (co się będę wysilać w takim upale ;-P ). Lina ma 120 cm długości (napina się do 3 m), co sprawia, że kiedy pies idzie blisko przewodnika (nawet przy nodze), nie dotyka ona ziemi. Jest to dość istotne, bo zapobiega niepotrzebnemu brudzeniu się sprzętu. 





Chciałabym podziękować również w imieniu Matki za kontakt firmy HIFICA w sprawie testowanego pasa. Dzięki bardzo sprawnie wymienianym e-mailom pas dotarł bardzo szybko (już po tygodniu) i jest idealnie dobrany dla naszych potrzeb. Serdeczne dzięki!