piątek, 28 lutego 2014

57. "Wsi spokojna, wsi wesoła", czyli fotorelacja z wyjazdu

Od poniedziałkowego wieczoru do czwartku byłam z Panią na wsi u rodziców Pani. Oczywiście Mama Pani zadbała o to, żeby nie brakowało mi jedzenia, tak to zwykle bywa z "babcią" ;-) Niestety źle to się skończyło, bo nadmiar i różnorodność spadających "przypadkiem" na podłogę kąsków wywołał u mnie rozstrój żołądka, z którym nadal walczę. Obawiam się, że to był ostatni tak bogaty smakowo wyjazd i teraz Pani będzie bardziej kontrolowało to, co dzieje się w kuchni, gdy zostajemy z "babcią" same :-p
Na początek pochwalę się, że w końcu zaczęłam sama wychodzić na balkon. Niby nic wielkiego, zwłaszcza, że to tylko pierwsze piętro, ale do tej pory trochę mnie to przerażało. Teraz natomiast uważam, że to świetny punkt do obserwacji i obszczekiwania przechodniów.


Wieś ma jedną wielką zaletę - przestrzeń. Nieograniczone możliwości jakie dają polne drogi ucieszą na pewno każdego psa. Pierwszego dnia poszłyśmy w stronę łąki, na której biegam zawsze, gdy jedziemy na wieś. Niedaleko jest boisko, ale trafiamy na takie momenty, kiedy akurat nic się tam nie dzieje i nikt nie gra w piłkę. Tym razem Pani postanowiła skręcić na ścieżkę, którą nigdy wcześniej nie szła (bo jak twierdzi "nie wiedziała, że ścieżka gdziekolwiek prowadzi"). Błotnista droga na pewno ładniej prezentuje się wśród zielonych liści, bo o tej porze roku wygląda dość ponuro i nieciekawie. Spacer w pojedynkę nie należy do najprzyjemniejszych, a krajobraz dodatkowo "dekorują" śmieci i stare opony. Opony akurat miały baśniowy wygląd, pokryte są bowiem cienką warstwą zielonego mchu.



Pani wzięła na spacer białe adidaski mamy i z każdym kolejnym krokiem żałowała tej decyzji. Ja natomiast cieszyłam się, że w końcu mogę sobie swobodnie pobiegać i żadna wstrętna smycz mnie nie ogranicza. Po wejściu na wzniesienie ukazał się nam widok, który ucieszył zarówno mnie jak i Panią. Mnie, ponieważ były tam pola, pola i jeszcze raz pola! Dużo pól. Hektary. Pani natomiast cieszyła się, że w końcu pojawiła się szutrowa droga i nie będzie musiała już pełzać zanurzona po kostki w rozmiękłej ziemi. Maruda. Rozmiękła ziemia jest super! :-)




I takiej zielonej trawki nażarłam się na potęgę!



Po ponad godzinnym spacerze Panią czekało jeszcze pranie. A konkretnie wrzucenie do prania kurtki, której urodę poprawiłam dodając kilka błotnistych wzorków - łapek. Wyglądała ślicznie! Nie wiem czemu Pani wrzuciła ją od razu do kosza z brudami - w ogóle nie docenia mojej kreatywności! Następnie w ruch poszła szczoteczka i białe buciki - na szczęście udało się przywrócić im dawną świetność. Na koniec ja wylądowałam w misce z wodą, a raczej dolna połowa mnie, bo rzeczywiście mój brzuszek był nieco oblepiony błotkiem. Tragedii nie było, ale ponieważ zwykle wyleguję się na kanapie, pranie podwozia było niezbędne.

Kolejnego dnia poszłyśmy na jeszcze dłuższy spacerek, w drugą stronę wsi, również w pola. Coś cudownego! Naprawdę polecam Wam takie miejsca! Przestrzeń, bogactwo wrażeń i zapachów - tropy saren, świeżo wykopane norki polnych gryzoni, kopce kretów i najfajniejsze: zalegające na skrajach pól hałdy (za przeproszeniem) gnoju! No coś pięknego! Jeśli będąc psem, nie doświadczyłeś tego zapachu, nie wiesz co tracisz! Ponieważ Pani dała mi dużą swobodę w węszeniu i nie odwoływała mnie z byle powodu, postanowiłam zrobić jej przyjemność i nie wytarzać się w tej wspaniałej masie. Jednak nie powiem, troszkę mnie kusiło, żeby się wyperfumować ;-) Niestety wróciłyśmy szybciej niż początkowo było zaplanowane, bo po godzinie zaczęło okropnie wiać i mimo słonecznej pogody spacer nie był już taki fajny (przynajmniej dla Pani, której jak mówiła "łeb urywało". U mnie - na dole, nie wiało ;-) ).





W czwartek czekał nas powrót do Opola, ale Pani wzięła mnie jeszcze na krótki, półgodzinny spacer. Wybrałyśmy najlepszą z możliwych opcji - spacer po parku. Pani nie chciała się zapuszczać zbyt daleko od domu i wolała nie ubrudzić się tuż przed wyjazdem. Zrobiłyśmy więc rundę po parku i szybką przebieżkę łąką. Krótko mówiąc - wyjazd uważam za udany! :-) A jutro Państwo zamierzają wziąć mnie za miasto i również zrobić kilka kilometrów, co dobrze zrobi także im ;-)


Tutaj widok na park i moją łąkę:




A tak wyglądam zmęczona ja :-)


środa, 26 lutego 2014

56. Kilka słów o... Psiastkach od Pookie's Cookies

Dokładnie w Walentynki dotarły do mnie ciastka, które podarowała mi do testowania Psiastkarnia Pookie's Cookies. Jest to jedyna w Polsce ciastkarnia oferująca wypieki dla psów. W jej ofercie znajdziecie psiastka (smakowe ciasteczka dla psiaków), psiafiny (psie muffinki) oraz psiastkejki (torty dla psiaków). W sklepie Psiastkarni powiększa się również oferta psiakcesoriów (obecnie można nabyć fajne, oryginalne zabawki, szelki oraz woreczki do przechowywania psiastek) oraz holistycznych karm dla psów.
Smakołyki od Pookie's Cookies, to ciastka świeżo pieczone, nie zawierające sztucznych barwników, ulepszaczy, zawierające wyłącznie naturalne składniki. Nadają się dla psów w każdym wieku, dużych i małych, a także dla psów alergików.
Ja dostałam do testowania ciastka w trzech smakach - dwóch "zimowych" i jedne "całoroczne" ;-)

Zacznijmy od paczki, bo jest to wbrew pozorom również bardzo istotny element. Paczuszka, która przyszła do nas od razu wskazywała na to, kto jest jej nadawcą i sama wyglądała apetycznie za sprawą taśmy, którą była oklejona. W środku czekała koperta zawierająca ulotkę z krótką informacją o ofercie sklepu oraz trzy paczuszki ciastek, starannie ułożone w kartoniku i zabezpieczone woreczkami z powietrzem tak, aby przysmaki nie pokruszyły się w drodze do adresata.



Przezroczyste woreczki z ciastkami przewiązane są kolorowymi wstążeczkami i opatrzone naklejką z logo Psiastkarni, cieszą więc oko przed otwarciem i ślinka cieknie na widok ciastek, które zresztą mają fajne kształty i człowieki też na pewno chętnie zjadłyby takie cudo (Pani pozwoliła sobie skosztować choinkę) ;-)





Ciastka w kształcie choinek są o smaku jabłka z cynamonem. Zdecydowanie bardziej wyczuwalne jest jabłko, zarówno w smaku, jak i zapachu. Ciasteczko jest nieduże, ale twarde. Na pewno nie nadaje się na nagrodę podczas szkolenia, bo trochę czasu zajęło mi schrupanie choinki (a przecież podczas szkolenia chodzi o szybką nagrodę, a nie kilkuminutowe żucie przysmaków). Niełatwe jest również połamanie ciastka na mniejsze kawałki.

Ciastka "bałwanki", to przysmak z indyka i żurawiny. Pachną podobnie do Waszych ciastek "deserowych". Są bardziej kruche od poprzednich, łatwiej się łamią i te już mogłabym polecić w szkoleniu dla większych psów.

"Krówki" są ciastkami z wołowiną. Dużo większe od choinek i bałwanków, w pierwszej chwili przypominające ciasto francuskie. Są jednak od niego dużo twardsze, przez co również nie polecę ich do szkolenia (chyba, że jako super - nagrodę po treningu). Sucharki mają zapach podobny do człowiekowych tzw. "pasztecików" (nie mylić z pasztetem), czyli ciasta drożdżowego z mięsem. Poleciłabym jako przysmak do czyszczenia zębów ;-)

Krówki i choinki, ze względu na swoją twardość rozpadają się podczas gryzienia, więc tu uwaga do człowieków - nie podawajcie ich na dywanie. Chyba, że Wasze psy zlizują pożywienie z absolutnie wszystkich powierzchni. Ja nie wylizywałam dywanu, bo mi się psie włosy do języka przyklejały, fe! ;-)




Na stronie Psiastkarni Pookie's Cookies znajdziecie ciastkach w różnych kształtach i rozmiarach, dla małych i dużych, w przeróżnych smakach: z jagnięciną, rybą, wołowiną, marchewką, indykiem, kaczką, królikiem, karobowe (czekolada dla psów), bananowo-orzechowe, z wątróbką, kurczakiem i inne. Jak więc widzicie, jest z czego wybierać. Cena ciastek uzależniona jest od smaku. Sprawdźcie sami - polecam! :-)
Teraz tym bardziej zachęcam do spróbowania psiastek, ponieważ Psiastkarnia przygotowała dla czytelników bloga specjalną zniżkę - 15 % rabatu na wszystko przy zamówieniu powyżej 20 złotych. Wystarcz przy zamówieniu podać hasło blog15.


Patrzę, czekam cierpliwie...



Cztery ciastka proszę! :-)



poniedziałek, 24 lutego 2014

55. Co u nas i co dla Was

Aktywność blogowa ostatnio nieco mi spadła, a to dlatego, że Pani była chora, nie było długich spacerów, a co za tym idzie - nie bardzo było o czym pisać.
W sobotę Państwo zostawili mnie w domu i pojechali na wesele. Po pracy przyszedł po mnie kolega Pana - Marcin i spędziłam noc poza domem. Oczywiście byłam bardzo smutna, że nie mam koło siebie właścicieli, spałam i nie byłam zbyt chętna do zabawy, za to udało mi się tym smutkiem i nostalgią wyłudzić miejsce w łóżku, w nogach Madzi i Marcina. Trzeba sobie jakoś radzić ;-)
Dziś wszystko  wróciło do normy, Pani czuje się dużo lepiej i wybraliśmy się na spacer. Oczywiście w planach była długa wyprawa na Wyspę Bolko, a skończyło się na nieco krótszym, ale i tak sobie poszalałam. Długość spaceru oczywiście uzależniona była od pogody. Jak wyszliśmy z domu, zaczęło wiać i było dość nieprzyjemnie (+8 st. w lutym, a człowieki narzekają, że nieprzyjemnie...), a teraz, kiedy już jesteśmy w domu oczywiście wyszło słonko. No cóż... Na szczęście Pani ma urlop i dzisiaj jedziemy na wieś, więc czekają mnie co najmniej trzy długie, pełne szaleństw spacery (pogoda też zapowiada się ładna). Dzisiaj byliśmy nad kamionką, która w czasie zimowych miesięcy nie wygląda zbyt ładnie- jest szaro i okolica jest jakaś taka...smutna. Woda jest jakby bardziej bezbarwna niż zwykle. Niestety zalegają też spore ilości śmieci, co potęguje ponury widok. Byle do wiosny! Na górze, na skarpie jest fajna (trochę zarośnięta) polanka. Podejrzewam, że może być to miejsce, w którym miasto planuje wybudować tor do agility (tak, są takie plany. Nad Kamionką Piast ma powstać taki tor). Państwo chwilę wahali się czy spuścić mnie ze smyczy, bo na polance stał jakiś facet (zapewne spożywający na świeżym powietrzu jakiś wysokoprocentowy napój). W końcu jednak zdecydowali się dać mi trochę wolności, a ja w zamian postanowiłam nie interesowałam się "Panem Cześkiem". Chyba sprawiłam tym kolejną radość Państwu, bo w drodze powrotnej skomentowali, że kiedy jestem bez smyczy zachowuję się zupełnie inaczej - "mądrzej" ;-) 
W najbliższym czasie na blogu pojawi się też recenzja ciastek od Psiastkarni Pookie's Cookies. A już teraz specjalnie dla czytelników bloga mam ekstra zniżkę - 15% rabatu na wszystko przy zamówieniu powyżej 20 złotych! Wystarczy przy zamówieniu podać hasło blog15. Zniżka ważna jest do końca kwietnia.



A tutaj zdjęcia z dzisiejszego spaceru:





Haha! Nie udało Ci się mnie złapać! 


czwartek, 20 lutego 2014

54. Lokal przyjazny psu - Kawiarnia Laba

Wyspa Bolko w Opolu, jest na pewno jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc w tym mieście. Dla mieszkańców Opola i okolic, jest to idealne miejsce do wypoczynku, zarówno w ciepłe dni, kiedy można wybrać się na kajaki, na rower, czy odwiedzić Ogród Zoologiczny, jak i w dni chłodniejsze, zimowe, kiedy pozostaje spacer malowniczymi alejkami wyspy, również w towarzystwie swojego zwierzaka. Po spacerze polecam odpoczynek przy kawie i ciastku w znajdującej się w samym sercu wyspy Kawiarni Laba. Ale Laba, to nie tylko kawa i ciastko, ale również przekąski, sałatki, lunche, desery oraz cała paleta napojów, zarówno na ciepło jak i na zimno, z procentami i bez ;-) W ciepłe dni można biesiadować na pomoście nad znajdującym się tuż obok jeziorkiem. Kawiarnia przystosowana jest dla osób niepełnosprawnych, wózków z dziećmi (dla potrzeb mam jest również przewijak i pieluchy), mile widziane są tam psiaki, ba! w kawiarni odbywają się nawet psie imprezy! Są oczywiście również imprezy dla człowieków, np. z okazji Walentynek, imprezy z udziałem blogerów kulinarnych, imprezy filmowe, silent disco (tego nigdy nie zrozumiem - człowieki mają założone coś na głowę i kołyszą się na wszystkie strony, skaczą, dziwnie się zachowują - czasami tak, jakby ich ktoś poraził obrożą elektryczną! Może to coś ich razi prądem? Niepojęte...). Każdy znajdzie tu coś dla siebie ;-) Lubicie to? Dajcie Labie lajka ;-)





Labowy pomost w tle:




piątek, 14 lutego 2014

53. Wyniki konkursu

Wyniki za 3... 2... 1..., ale najpierw kilka słów tytułem wstępu. Wszystkie zdjęcia były naprawdę super! Gdybym miała taką moc, nagrodziłabym każdego :-) Na początku konkursu pojawił się głos, że nie każdy będzie mógł wziąć udział, bo nie każdy ma bloga (zapis "udostępnij informację o konkursie na blogu"), więc zapis zmienił się trochę ("lub stronę RT na fb"). Ale w zasadzie nie każdy też ma facebooka, więc nie mógłby ani udostępnić, ani dać lajka. Nie wszyscy uczestnicy spełnili warunki, choć nie różniły się one od warunków z innych  konkursów (trochę wcześniej poobserwowaliśmy zarówno blogowe konkursy, jak i facebookowe). Mimo, że nie wszyscy warunki spełnili, z racji tego, że był to pierwszy konkurs, a zdjęć i tak było niewiele, absolutnie wszystkie fotki były brane pod uwagę. Mimo, że moim zdaniem regulamin nie był zbyt skomplikowany, postaramy się z Panią, aby następny był jeszcze bardziej przyjazny dla Was. A kolejny konkurs myślę - w okolicach wiosny, więc szykujcie się! ;-)
Przypominam, że zwycięzcę wybierała Pani Ania z Pracowni Royal Trend. Pani Ania oferuje również jednorazową zniżkę 25% dla wszystkich uczestników konkursu (jeśli ktoś będzie zainteresowany zakupem z rabatem, powinien skontaktować się mailowo z Panią Anią anna.gwozdz@royaltrend.pl). Dziś wyślę maila z prośbą o dane do wysyłki, na odpowiedź czekam 3 dni.

Pierwsze miejsce i nagroda główna wędruje do Julii B. ! Gratulacje! ;-)


I miejsce:




Pani Ania przyznała również dwa wyróżnienia! Jedno dla Aleksandry Z. za pomysłowość i drugie dla Kingi K. Wam również serdecznie gratuluję! Pani Ania przygotuje dla Was nagrody-niespodzianki. Niestety nie wiemy co to będzie, ale też chętnie się dowiemy, jak już do Was trafią ;-)


Wyróżnienie (Aleksandra Z.)



Wyróżnienie (Kinga K.)




wtorek, 11 lutego 2014

52. Testujemy

Na początku zdradzę Wam, że Pani Ania z Royal Trend już wybrała zwycięzcę zakończonego o północy konkursu :-) Na ogłoszenie wyniku musicie natomiast jeszcze troszkę poczekać, bo jak zapowiedziałam - post na ten temat zostanie opublikowany w Walentynki ;-)

Pani zamówiła ostatnio dla mnie karmę Koeber's (właściwie są to próbki). Koeber's, to karmy i suplementy dla psów wszystkich ras. Nie zawierają konserwantów, sztucznych barwników, antybiotyków ani hormonów. Do produkcji karm nie stosuje się również mączek mięsnych ani kostnych, nie przerabia się produktów sojowych ani witamin. Nie są też sztucznie "dosmaczane".
Wczoraj Państwo odebrali paczkę z poczty, tym razem bez żadnych ekscesów ;-) W paczce były próbki karm - w sumie sześć paczuszek karmy różnego rodzaju. W pierwszej kolejności do miski wpadła karma Puppy Junior. I przed tym, zanim ją pożarłam (a nastąpiło to bardzo szybko) Państwo nawiązali taki oto krótki dialog:

Pani: I co??? Jak pachnie???
Pan: Jak karma...

No cóż, Pan nie byłby dobrym recenzentem ;-) Ja natomiast powiem na razie tyle, że smakowała mi bardzo, ale też byłam bardzo głodna ;-p
Poza karmą suchą, w kopercie znalazły się trzy rodzaje karmy płatkowej (jeszcze jej nie jadłam, jestem ciekawa co to za cudo ;-) oraz dwa woreczki suplementów diety (jak napisano w ulotce: wyjątkowo kuszącej nagrody podczas szkoleń i do motywowania, czyli po naszemu - smaków ;-) Za taki zestaw Pani zapłaciła w sumie 8,02 zł, bo próbki kosztują 1 grosz za komplet, a przesyłka 8 zł :-) Próbki możecie zamówić TUTAJ.





Niuch, niuch, ale pachnie! ;-)



niedziela, 9 lutego 2014

51. Niedzielny spacer

Ach, jaka dzisiaj była piękna pogoda! Cudowna wręcz! Cieplutko, około 12 st.C, bezwietrznie, słonecznie, słonko zachodziło tylko na chwilę, bo chmur było niewiele. Idealny dzień na spacer. W dodatku Państwo mieli dzisiaj wolne, więc mogliśmy wybrać się na przechadzkę wszyscy razem ;-) Zrobiliśmy ładnych kilka kilometrów, a spacer trwał około 2h 30 min. Można powiedzieć, że był w pewnym sensie przełomowy ;-) Ale po kolei:
Najpierw musieliśmy przejść przez miasto, bo celem naszego spaceru były tzw. "płuca Opola", czyli Wyspa Bolko. Na wyspie znajduje się Zoo, jest kąpielisko, ścieżka zdrowia, ścieżki rowerowe, dwa lokale przyjazne psom (niedługo o nich napiszę) i przede wszystkim mnóstwo miejsca do spacerowania. Oficjalnie nie powinno się puszczać tam psów, chyba, że w kagańcu, ale co to za przyjemność biegać z tym na pysku i przede wszystkim - jak aportować zabawki? Dlatego właśnie psiarze często naginają ten zakaz i psiaki na łąkach biegają zupełnie bez ograniczeń. Oczywiście idąc uliczkami większość z nich jest zapięta na smycz.
Kiedy szliśmy przez miasto na mojej drodze stanął owczarkopodobny mieszaniec. Zauważyłam go i oczywiście (jak to ja) musiałam zacząć ciągnąć w jego stronę. Pan mnie trochę spacyfikował i szłam w miarę grzecznie za nim. Wszystko było OK, do czasu, aż pies się odwrócił. Tylko, że problemem byłam nie ja, a tamten pies. Zaczął szczekać, warczeć, piszczeć na zmianę. Odpowiedziałam mu szczeknięciem i przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Pies przez kilkadziesiąt metrów miał mnie w zasięgu wzroku i idąc wydawał z siebie dziwne, trudne do nazwania dźwięki. Postanowiłam go zignorować, a ucichł dopiero, kiedy wraz z właścicielami skręcił w inną uliczkę. Potem jeszcze udało mi się minąć kilka psów bez zbędnego podniecenia. Pan sobie świetnie ze mną radził (gdzie On się tego nauczył?). Na wyspie było mnóstwo psów, a ja starałam się je ignorować i nawet nieźle mi to wychodziło. Potem Państwo puścili mnie na łące i było super! Biegałam tam i z powrotem, przeciągałam się z Panem szarpakiem, wąchałam wszystko, co miałam ochotę powąchać. A dlaczego spacer był przełomowy? Nagle na łące, na której biegałam pojawił się pies - foksterier. Zamarłam, Państwo na chwilę też, ale postanowili mi zaufać. Chwilę później myśleli, że pożałują tej decyzji - ruszyłam w stronie psa truchtem. Słyszałam za sobą głosy Państwa, ale szłam dalej. Nagle przestali mnie wołać, zatrzymałam się. Patrzyłam chwilę na foksa, a potem odwróciłam się i spojrzałam na Pana - tak fajnie mnie wołał, że... wróciłam! :-) Państwo tak się ucieszyli, wygłaskali mnie (choć Pan powiedział, że się nie spodziewał, że wrócę), a potem zapięli mnie na smycz. Mimo, że pies był dość daleko, dzieliło nas bowiem kilkadziesiąt metrów, to i tak Państwo są ze mnie dumni! I ja też jestem z siebie dumna! :-) Potem przeszliśmy się  jeszcze alejkami, gdzie grzecznie minęłam kilka psów z odległości kilku metrów i widziałam, że Państwo są ze mnie zadowoleni ;-) Niech się nie nastawiają, że tak będzie zawsze, ale dziś był taki piękny dziś, że nie chciałam im psuć humorów moim zachowaniem ;-)

P.S. Konkurs trwa do jutra do północy i na pewno nie będzie przedłużany. Macie jeszcze szansę na wygraną i ciągle na Was liczymy ;-) Wysyłajcie zdjęcia, bo w planach jest już kolejny konkurs i muszę zobaczyć, że będę miała dla kogo go organizować ;-)



Szarpakowa karuzela ;-)



Biegniemy! 





A kaczkom nie zdążyło rozmarznąć jezioro i tak sobie "chodziły po wodzie" 


czwartek, 6 lutego 2014

50. Kilka słów o... Trixie Snack Ball

Pewnie większość z Was już słyszała o takiej formie rozrywki dla psa. Do mnie "kula smakula" trafiła kilka dni po tym jak pojawiłam się w domu. Oczywiście miała zapewnić mi zajęcie na czas, gdy Państwo będą w pracy. Nie przesadzajmy! Aż tak mnie ta zabawka nie kręci! Ale po kolei:

  • piłka wykonana jest z naturalnej gumy,
  • w środku posiada labirynt, który sprawia, że przysmaki nie wypadają od razu i trzeba się trochę natrudzić, żeby je stamtąd wydobyć.
  • przysmaki wypadają pojedynczo, w odstępach,
  • piłka jest lekka, odbija się i jest cicha (te wykonane z twardego plastiku mogą trochę hałasować).
Koszt takiej zabawki (moja ma 9 cm), to ok. 25 złotych. Większe (11 cm) są kilka złotych droższe. Jak piłka się sprawuje? Świetnie! Samą reklamą dla niej powinno być to, że przetrwała u mnie rok, mimo, że zostaje ze mną sam na sam, a jak wiecie większość zabawek nie przetrwała więcej niż trzech takich samotnych pobytów. Piłka obecnie rzadko spełnia swoją pierwotną rolę - od zadań specjalnych mam Konga ;-) Teraz piłeczka jest moją zabawką aportową, chętnie za nią biegam i miętoszę ją. Jak to się stało, że tyle wytrzymała? Powód jest bardzo prosty - miękka guma i puste wnętrze piłki sprawiają, że ścianki uginają się pod naciskiem mojej paszczy, a zęby nie zatapiają się w konstrukcji. Jest niby mała dziurka, gdybym chciała, mogłabym wyskubać po małym kawałku ściany i unicestwić smakulę, ale wystarczającą frajdę sprawia mi ćwiczenie szczęk na jej elastycznej konstrukcji i nie potrzebuję dodatkowych wrażeń ;-)
A jeśli chodzi o smaki wrzucane do środka... no cóż, zależy co się w niej umieści. pokrojona w kostkę kiełbasa, małe psie smaki, wszystkie "twarde" kąski wypadają dość łatwo, momentami nawet za łatwo. Wrzucona szynka, miękki ser niestety przyklejają się do ścianek i czasem nie chcą wypaść wcale, wtedy się zniechęcam i mimo, że środka pachnie pysznościami, po kilkunastu minutach bez "nagrody" mam smakulę w... pod ogonem ;-) No i jest jeszcze jeden minus - ze względu na swoją fakturę dość ciężko się ją myje (najlepiej szczoteczką).

Mimo wszystko polecam, bo rzeczywiście zyskała mój wielki szacunek (i szacunek Państwa), ze względu na swoją trwałość. Daję smakuli czwórkę z plusem! :-)



Tak wygląda przekrój piłki:






No i po raz kolejny przypominam o konkursie. Czekamy, czekamy, kilka osób już zgłosiło chęć udziału, a zdjęć jak nie było tak nie ma! Ja wiem, że szykujecie jakąś niespodziankę i że to nie jest tak hop-siup! i już. Trzeba wybrać scenerię, gadżety, oświetlenie ;-) Mam nadzieję, że w weekend znajdziecie trochę wolnego czasu i zdjęcia się pojawią, jestem pewna, że macie świetne pomysły! :-) Pamiętajcie, zostały już tylko 4 dni!



środa, 5 lutego 2014

49. Przesyłka od Royal Trend

Na początek oczywiście przypominam o konkursie! Już niedługo będę musiała zacząć Was poganiać, bo nagroda sama się nie wygra ;-)
Torebka, która jest nagrodą, jest naprawdę super! Zapytacie skąd wiem? Posłuchajcie...

Przedwczoraj Pan wracając z pracy wyjął ze skrzynki pocztowej jakąś kartkę. Kartkę tą człowieki nazywają awizo. Na kartce widniało nazwisko Pani i numer kontaktowy do pana, który miał dostarczyć paczkę. Ponieważ był późny wieczór, Pani postanowiła następnego dnia, z samego rana skontaktować się z kurierem, żeby dostarczył jej paczuszkę. Jak powiedziała, tak zrobiła. O 9:00 Pani wykręciła numer, który był zapisany na kartce. Jakież było jej zdziwienie, kiedy z słuchawki zabrzmiało "wybrany numer nie istnieje". Po kilku próbach dodzwonienia się Pani postanowiła iść na pocztę. Na poczcie dowiedziała się, że takiej paczki nie ma w tym oddziale, a najlepiej będzie, jeśli Pani pójdzie do oddziału nr 1. Dobrze, że Opole jest niedużym miastem, bo pewnie Pani nie chciałoby się załatwić od razu tej sprawy. Poszła więc do głównego oddziału, gdzie odstała swoje w kolejce, po to, żeby dowiedzieć się, że... paczki nie ma! Byliśmy z Panem na bieżąco informowani przez telefon o rozwoju sytuacji. Na awizo dodatkowo widniał błędny adres, o czym Pani poinformowała panią w okienku (zamiast numeru mieszkania 10 było 100). Pani z okienka poprosiła Panią, żeby poczekała i zniknęła na 10 minut na zapleczu. Wróciła z paczką! ;-) Jak się okazało zły adres był wpisany przez nadawcę, a nie (jak myśleliśmy) przez kuriera. Paczka zdążyła już trafić do zwrotów i lada chwila miała zostać odesłana tam, skąd przybyła. Pani wróciła do domu, a ja musiałam zrobić oczywiście oględziny paczuszki.

Co tam może być?


Pani, jak tylko otworzyła paczkę, zaczęła piać z zachwytu, a ochom! i achom! nie było końca! No bo takie cudo, że nic tylko zamknąć w gablocie i podziwiać! Ściskać i tulić! Głaskać i całować! A przecież od ściskania, tulenia i głaskania, to ja jestem w tym domu! :-) Tak czy siak, muszę Pani przyznać, torebka jest super! :-)




A dzisiejszy dzień zapowiadał się przepięknie! Słońce od rana świeciło i termometry wskazywały kilka stopni powyżej zera. Pani postanowiła więc, że pójdziemy na spacer i przy okazji zrobimy jakieś zdjęcia. Super pomysł! Tyle, że jak tylko wyszłyśmy na dwór, słońce zasłoniły szare chmury i zerwał się zimny wiatr. Poszliśmy tylko około 200 m od domu, gdzie niedawno zostały wyburzone budynki po jakiejś fabryce. Powstał tam niezły, dość duży plac, ogrodzony z trzech stron, z jednej ograniczony rampą przy torach, więc gdyby go tylko wyrównać, można byłoby stworzyć tam fajny wybieg dla psów - taki był właśnie pierwszy mój pomysł na zagospodarowanie tego terenu (mam nadzieję, że władze miasta też na to wpadną, bo mielibyśmy blisko). Wróciliśmy po około 20 minutach, bo trochę nas wywiało. Chwilę po powrocie ponownie wyszło słońce. No cóż, nie mieliśmy szczęścia. Nie martwimy się jednak, bo teraz już zapowiadają fajną pogodę, więc będzie coraz więcej okazji do spacerowania :-)






niedziela, 2 lutego 2014

48. Poszarpany post

Jakiś czas temu Pani kupiła mi szarpak. Ładny, wymuskany sznurkowy szarpaczek z silikonową niebieską piłką. No cudo! Tyle, że z szarpaka po dwóch samotnych popołudniach ze mną została tylko kupa pojedynczych nici. Trochę krótko, mimo, że nie kosztował wiele (ok. 20 zł). Potem dostałam nowy - również sznurkowy, z tenisową piłką, długi i dość gruby, jak dla mnie nawet za gruby i za twardy, ciężko mi się w niego wgryźć (cena podobna, bo mimo, że większy, zamówiony przez internet). Mnie on nieszczególnie kręci, bo nie potrafię go porządnie złapać paszczą. I oto pewnego dnia Pani wyczytała o szarpakach polarowych. Pewnie już o nich słyszeliście, bo ten cud natury obecnie podbija serca psiaków i właścicieli. Oczywiście okazał się dużo bardziej wytrzymały - nawet jak zostaję z nim sam na sam, nie jestem w stanie tak łatwo go zniszczyć. Szarpaki polarowe są miękkie, łatwo je chwycić zębami, są elastyczne, można je wyprać. Obecnie posiadam dwa - mały "domowy", który uwielbiam i każdego wieczora zachęcam Państwa do zabawy w przeciąganie i większy, "spacerowy". Dziś przez przypadek Pan rzucając mi "domowy" szarpak trafił nim do stojącego w przedpokoju worka na śmieci (Pan akurat sprzątał). Potem wystawił worek za drzwi. Pani wróciła z pracy i przez chyba pół godziny szukali szarpaka. Śmieszny widok - Państwo, uzbrojeni w latarki szukali szarpaka we wszystkich zakamarkach: pod szafą i łóżkiem, za szafą i łóżkiem, w łazience, pod poduszkami, pod meblami kuchennymi, za meblami w przedpokoju, za lodówką, za klatką, w pojemniku na pościel. Kucali, schylali się, kładli, podskakiwali, wytrzepywali mój kocyk, swoją pościel, ubrania. Nawet podejrzewali, że go zjadłam i nie zostawiłam żadnego śladu tej okrutnej zbrodni. W końcu padło hasło "może przypadkowo wylądował w śmieciach?". Pan natychmiast wyszedł na klatkę schodową, przeszukał worki i przyniósł zaginioną zabawkę. Ale byłam szczęśliwa! W końcu się znalazł! Od razu zażądałam zabawy! Szarpaki są super!

P.S. Przypominam o konkursie! Nagroda jest naprawdę świetna, więc liczymy na Wasze zdjęcia! Macie jeszcze ponad tydzień, ale nie ukrywam, że czekamy na Wasze zgłoszenia z niecierpliwością!