poniedziałek, 29 czerwca 2015

130. PSAdoptuj

W drugiej połowie maja Matka dostała na swoją skrzynkę mailową propozycję promocji adopcji psów ze schronisk. O ile Matka z całego serca popiera takie akcje, o tyle sam mail po przeczytaniu, zawieruszył się wśród spamu na matkowej poczcie. Jednak szczęśliwie podczas jej odkurzania odnalazł się i tym sposobem dziś napiszę Wam kilka słów o akcji PSAdoptuj :-)
PSAdoptuj, to akcja mająca na celu promowanie adopcji psów ze schronisk, a co za tym idzie zmniejszenie bezdomności czworonogów w Polsce.

Zacznijmy od tego, że po kontakcie z Panią Kasią, zajmującą się promocją akcji, do naszej skrzynki (tym razem pocztowej) trafiła niewielka paczuszka.

W paczce znalazły się:

  • dwa listy - jeden od Pedigree, z podziękowaniem za przyłączenie się do akcji i z krótką informacją czego ona dotyczy i drugi od psa Porky'ego, który w schronisku spędził już pięć lat, ale ciągle z nadzieją wypatruje swojego człowieka,
  • zdjęcia trzech psów czekających na nowy - autora listu Porky'ego oraz jego dwóch kumpli: Dżekiego i Murzyna,
  • prezent dla mnie (dziękuję!) - obróżka Pedigree z super metalową adresówką (z miejscem na grawer na odwrocie)





Dzięki aplikacji PSAdoptuj, można dopasować i znaleźć dla siebie przyjaciela.
Aplikacja jest dostępna w wersji www, a także na smartfony.
Z lewej strony okna znajduje się menu z jej podstawowymi funkcjami. Są wśród nich:






środa, 24 czerwca 2015

129. Halo, Pieseły! Jest akcja! Wyciągnij właściciela z fotela ;-)


Dobrze wiem, że wielu moich Czytelników, to osoby aktywne, spędzające każdą wolną chwilę na zabawie i treningach ze swoimi sierściuchami. Canicross, dogfrisbee, agility, to już prawie norma wśród blogerów. W zasadzie można powiedzieć, że ja i Matka jesteśmy leniuchami w porównaniu z całą resztą :-D
A teraz? Teraz możecie jeszcze promować aktywność z psem, namawiać do niej znajomych, podzielić się z innymi swoimi doświadczeniami, a przy okazji wygrać coś dla siebie. Mam tu na myśli korzyści materialne, bo o tym, że wygrywacie już samym prowadzeniem aktywnego trybu życia, chyba nie muszę wspominać? :-) Chciałabym Was zaprosić na wydarzenie "Wyciągnij właściciela z fotela" , które jest organizowane przez dwumiesięcznik Dog&Sport.

Jak dołączyć do akcji ?
Przede wszystkim należy odpalić facebooka i kliknąć w wydarzenie :-) Jeśli jesteś aktywny, uprawiasz sport ze swoim psem amatorsko lub profesjonalnie opowiedz o tym. Pochwal się jak to się zaczęło i kto Ci w tym pomógł. Pokaż innym co robisz i jak. Jeśli dzięki Tobie kolejne osoby stały się aktywne i zmieniły swój styl życia koniecznie o tym powiedz i pokaż psy i ich właścicieli, którzy dzięki Tobie zmienili swoje życie.
Możesz to zrobić w dowolnej formie. Wszystkie nadesłane materiały zostaną opublikowane na stronie akcji.
Zaproś znajomych niech dołączą do wydarzenia! Na najbardziej aktywne osoby czekają nagrody!


A co my z Matką robimy? Jak już wiecie z poprzednich wpisów, nie mogę uprawiać sportu zawodowo. Nie mogą to być dyscypliny, w których jakiekolwiek elementy są wymuszone, tj. skoki przez hopki, czy łapanie frisbee. Nie oznacza to, że w ogóle nie skaczę i poruszam się tylko spacerkiem. Wszelka aktywność, w której sama decyduję czy przeskoczę czy nie, niewymuszone naturalne bieganie jak najbardziej wchodzą w grę ;-)
W związku z tym pozostają nam spacery, czasem bieganie z Matką i nasze ulubione - wycieczki w górki wszelkiej maści i wysokości :-) Kiedy tylko się da :-)





czwartek, 18 czerwca 2015

128. 20 faktów o Matce ;-)

Poznaliście już 30 faktów o mnie. Teraz czas na Matkę ;-) Tym razem tylko 20. Zaczynamy!

1. Matka ma 29 lat - choć podobno nie wygląda :-P
2. Nigdy nie była nad morzem...(ale w tym roku to się zmieni)
3. Matka nie umie pływać (to się chyba nie zmieni...)
4. Matka - w przeciwieństwie do mnie - nie lubi wątróbki ;-) Jej ulubionym daniem są ruskie pierogi.
5. Nie lubi natomiast gotować (na szczęście Ojczulek lubi)
6. Uwielbia za to słodycze - kiedy ich nie je, to nie je i już. Kiedy zacznie, to codziennie musi wciągnąć coś słodkiego, bo inaczej "zaraz ją coś trafi" (najpewniej szlag ;-) )
7. Jeśli chodzi o miłość do czegoś, to Matka kocha też spać. Kiedy ma wolne, potrafi spać do południa, a kiedy pracuje, często kładzie się po powrocie. Prześpi życie ;-)
8. Matka jest też uzależniona od zakupów - każdy "miesiąc fiskalny" zaczyna od stwierdzenia, że nic nie potrzebuje, po czym wydaje kupę kasy na rzeczy, które rzeczywiście nie są nam potrzebne do życia ;-)
9. W związku z ciągłym kupowaniem, w jej szafie jest pełno ciuchów, z których większość założyła raz w życiu. Mimo to zawsze powtarza, że nie ma się w co ubrać...
10. Nie lubi się zbytnio męczyć - mimo to biega i nawet ostatnio udaje jej się robić to systematycznie!
11. Kiedy była w gimbazie, śpiewała w chórze szkolnym. Przez to czasem, gdy jesteśmy w domu tylko we dwie, śpiewa. W dodatku głośno. I wydaje je się, że umie. Wierzcie mi - nie umie ;-)
(w gimbazie Matka miała też epizod w teatrzyku szkolnym, ale gra aktorska nie spodobała jej się tak bardzo jak śpiewanie)
12. Przez dwa i pół roku Matka pracowała w sklepie zoologicznym (niestety mnie to ominęło :-/ )
13. Matka bardzo boi się dentysty, chociaż stara się tego nie okazywać, kiedy trzeba nakłonić do wizyty Ojczulka :-)
14. Ma cztery tatuaże i twierdzi, że na tym nie poprzestanie.
15. Pozostając w klimacie - w jej ciele znajdziecie 22 dziurki z przeznaczeniem na kolczyki, z których w użytku jest obecnie 7
16. 17.października, to dla moich czlowieków bardzo ważna data - rocznicowa. Dla Matki jest to też prywatny jubileusz, bowiem tego dnia rzuciła palenie!
17. Matka przeklina. Za dużo!
18. Nie umie chodzić na obcasach. W swoim życiu była w butach na obcasach tylko dwa razy - raz rekreacyjnie (wtedy odkryła, że nie umie) i drugi raz na obronie swojej pracy magisterskiej ;-)
19. Matka woli aktywny wypoczynek niż leżenie plackiem, dlatego częściej na blogu pojawiają się wpisy ze spacerów i górskich wypadów
20. Matka w swoim życiu miała kilka psów (jamnikowate, wyżła, gończego), zeberkę australijską, papużkę falistą, trzy chomiki syryjskie i dwa szczurki. Teraz ma mnie, żabę i do dziś miała też bojownika, który był z nami 21 miesięcy (pływaj szczęśliwy za tęczowym mostem Gustawie!)





sobota, 6 czerwca 2015

127. Weekendowy wypad - Beskid Śląski

Uff, jak gorąco! A jak tam u Was? U nas ogólna umieralnia, temperatura kolejny raz przekroczyła 30 st.C. Pogoda idealna na wolny weekend. Ojczulek nawet zdecydował się pojechać dziś na wycieczkę rowerową ze znajomym, a Matka została jednak w domu, gdzie jest w miarę chłodno. Nie wyszło z tego nic dobrego, bo Matka z braku zajęcia zaczęła porządki i w przypływie energii zasypała Kretem odpływ w brodziku. Niestety dość niefortunnie - Kret się zbrylił i zatkał odpływ na dobre, ale zanim to zrobił wytworzył tyle toksycznych oparów, że prawie się udusiłyśmy. Biegałam po domu wycierając nos w panele, a Matka kaszlała i płakała jednocześnie. Kryzys udało się zażegnać, bo Matka wyczytała w interentach, że trzeba zobojętnić Kreta octem. Pomogło. Odpływ się odetkał, a Matka przewietrzyła masze 18m2. No i koniec sprzątania.

***

Ładna pogoda nastraja, żeby podzielić się z Wami wrażeniami z naszego ostatniego wyjazdu, który miał miejsce 16-17 maja. W związku z umówionym wyjazdem do Taty Ojczulka, postanowiliśmy połączyć odwiedziny z odrobiną aktywności, czyli wyjściem w góry. Tato Ojczulka mieszka niedaleko Bielska-Białej, a stamtąd już rzut beretem w górki. Nie najwyższe może, ale w sam raz na weekendowy wypad.
Najpierw pociągiem do Bielska - 3,5 h z Opola. Potem jeszcze jakieś 15 min samochodem do Jasienicy. No i tak dojechaliśmy na sam nocleg, bo po 22:00.
Rano pobudka - o 9:00, nie za wcześnie, bo nie było takiej potrzeby. O 10:00 wyjechaliśmy i ok. 10:30 byliśmy gotowi do startu. Ruszyliśmy z ronda czerwonym szlakiem. Przewidywany czas na pokonanie trasy na Szyndzielnię, to ponad dwie godziny. W praktyce, jeśli trzyma się średnie, równe tempo, pokonuje się trasę w niecałe dwie godziny. Oczywiście nie ma pośpiechu, każdy powinien dostosować tempo do swoich możliwości, ale człowieki nawet dali radę i nie musiałam ich poganiać. Oczywiście mi, z czterema łapami było dużo łatwiej ;-)



Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, może wjechać na Szyndzielnię kolejką - stacja nie znajduje się co prawda na samym szczycie, ale do przejścia (do schroniska) pozostaje już tylko kilkaset metrów.
W schronisku oczywiście człowieki postanowili nagrodzić się złotym trunkiem - w końcu pokonali sami tysiąc metrów w górę ;-) Tam też człowieki wrzucili coś na ząb. I przy okazji i ja dostałam ;-) A co? A kabanosa! A podobno "nie dla psa kiełbasa" :-) Oczywiście człowieki zawsze pamiętają, żeby mieć dla mnie wodę do picia (tylko, że ja zwykle czekam na jakiś strumyk, bo wolę taką niż z miski ;-P ).




Skoro byliśmy już tak wysoko, a czas nas nie gonił (Tato Ojczulka czekał na nas na dole, ale nas nie poganiał), Ojczulek zarządził, że idziemy dalej, czyli na Klimczok. Kolejne 20 min marszu.
Proste. No i poszliśmy. Powoli, swoim tempem. Idziemy. Wącham trawkę. Nagle odskakuję jak oparzona! Z trawiastego pobocza wypełzała żmija zygzakowata. I tak sobie niewzruszona przecina szlak. Ja wystraszyłam się jej, a ona mnie. Na szczęście żmija zajęła się uciekaniem, a my trzymaliśmy się w bezpiecznej odległości (czego nie można powiedzieć o pewnym ojcu z sześcioletnim synem, którzy podchodzili do żmii niebezpiecznie blisko, żeby ją pooglądać). Spotkanie żmii było dość dużym przeżyciem dla człowieków, tym bardziej, że widzieli ją pierwszy raz w swoim trzydziestoletnim życiu (OK, Matka widziała jak była na praktykach w TPN, ale żmija była martwa, więc się nie liczy). Człowieki postanowili trzymać się środka szlaku, żeby nie narażać się niepotrzebnie. Szli sobie spokojnie, emocje już opadły. A tu nagle, jakieś 500 m dalej... kolejna żmija! Wygrzewała się bezkarnie na słonku, ale Matka zboczyła, żeby ominąć kamienie i zakłóciła jej spokój. Żmija czmychnęła w krzaki. 
Żmije, to stworzenie raczej niekonfliktowe, bez potrzeby nie atakują. Ale nigdy nie wiadomo co akurat naruszy jej otoczenie na tyle, że zdecyduje się ukąsić. Nie ma co panikować, najlepiej trzymać się środka szlaku. Ja też je zignorowałam, więc żmije nie potraktowały mnie jak zagrożenie.


Żmija 1.



Żmija 2.



Potem to już człowieki nie mówili o niczym innym. To w sumie dobrze, bo pilnowali, żebym nie zaglądała za głęboko w krzaki i trawy. W sumie nie zastanawiali się nad tym, dopóki żmii nie zobaczyli. A, że akurat kwiecień/maj, to okres godowy tego gatunku, ich aktywność wzrosła i można było je spotkać częściej niż zwykle. 

Dotarliśmy na Klimczok. I wiecie co? Było przepięknie! Na górze, na polance wygrzewały się różne człowieki - na kocykach albo zwyczajnie na trawie. Człowieki małe i duże. Sami, w towarzystwie innych człowieków, psów i rowerów (tak! Niektórzy wjechali na szczyt na rowerach!). Zajadali kanapki, popijali napoje, czytali książki, no sielanka jak z obrazka! No i widoki też niczego sobie :-)





Tam człowieki odpoczęli, popstrykali kilka fotek i o kilka zostali poproszeni. Potem było już z górki :-D

Wyjazd jak najbardziej zaliczam do udanych, bo po pierwsze dopisała pogoda, po drugie trasę człowieki wybrali na tyle łatwą, że nie zdychali następnego dnia. Ba! Nawet zastanawiają się kiedy ponownie odwiedzić Beskid i dokąd udać się tym razem. Trasa wprost idealna dla ludzko-psich teamów i rodzin z dzieciakami :-)
Po powrocie człowieki relaksowali się przy grillu, a ja ganiałam po ogródku z Pepikiem - psem Taty Ojczulka. Razem obszczekiwaliśmy rowerzystów i pilnowaliśmy, żeby jedzenie spadające na ziemię się nie marnowało ;-)
Tymczasem planujemy wyjazd w inne miejsce, ale na pewno wrócimy w Beskid Śląski  jeszcze w tym sezonie ;-)