poniedziałek, 31 marca 2014

65. Motywacja "na święty spokój"

Przeglądając psie blogi nie da się nie zauważyć, że większość autorów ćwiczy posłuszeństwo, sztuczki i psie sporty. Motywujecie głównie na smaki i zabawki. Matka próbuje ze mną czasem coś zrobić, ale zwykle kończy się to tak, że ona się wpienia, ja się ekscytuję i nic z tego nie wychodzi. Po prostu, skoro smaki są dla psów, to są dla psów, nigdzie nie jest napisane, że to smaki, które podaje się psu za wykonaną komendę. Ot co! A więc takie wymachiwanie mi nad głową pysznymi, pachnącymi  smaczkami jest nieuczciwe i bezsensowne. Nie podoba mi się to i próbuję je za wszelką cenę złapać w locie czy wydostać z ręki Matki. Za każdym razem tak samo to wygląda i za każdym razem okazuje się, że trzeba wykonać jakieś polecenie, żeby dostać przysmak. W końcu jak już obie się uspokoimy, coś tam zrobię w zamian za smaczka, to nagle, nie wiem dlaczego zabawa zaczyna mnie nudzić i idę sobie do klatki.
Jednej komendy nauczyłam się bez użycia przysmaków, zabawek, głasków itp. Zaczęło się od tego, że dużo kopytkowałam po domu. Rekreacyjnie, z nudów, "bo tak". Łaziłam,łaziłam, a Matka się denerwowała, bo nie wiedziała dlaczego ja się tak kręcę. Prowadziła także długie monologi w stylu "no o co ci chodzi, co cię nosi? Przecież dopiero byłyśmy na dworze, może posadzisz to d***ko w końcu". Gadała, a ja łaziłam. Aż w końcu znudziło mi się takie kręcenie bez celu i postanowiłam odpocząć. Akurat jak się kładłam, Matka skończyła monolog słowami "połóż się". Ja na glebę, a Matka zamilkła. I nastąpiła błoga cisza, bez tego jej jazgotu. Kilka razy próbowałam tej sztuczki - jak mówiła "połóż się", to kładłam się na podłodze i znów nastawał spokój. I tak oto motywatorem dla "połóż się" jest po prostu cisza i święty spokój, który następuje po wykonaniu przeze mnie tej komendy.
A dzisiaj Matka wsadzała mi w paszczę jakieś takie pisadełko i mówiła "trzymaj". Cieszyła się jak dziecko, bo trzymałam to coś przez 2 sekundy w pysku. Za to dostałam przysmak, więc podobała mi się ta zabawa, a potem już takie siedzenie w miejscu i trzymanie pisadła mnie znudziło i poszłam z nim do klatki w celu skonsumowania, przez co Matce ręce opadły z rezygnacją.
Smaki które dziś motywowały mnie do trzymania pisaka, to kolejny przysmak od sklepu O'Canis.
Konkretnie sucha karma O'Canis z koniny i łososia z ziemniakami. Dostałam do testowania 100g karmy, więc w moim przypadku posłużyła za ciastka treningowe.
Skład karmy jest na pewno interesujący, ponieważ oprócz koniny (29%) i łososia (10%) w jej składzie znajdziecie gruszki, cykorię, czarną jagodę, a nawet... ziemię! Chodzi oczywiście o spożywczą - ziemię okrzemkową i zieloną ziemię leczniczą ;-) Karma jest tłoczona na zimno, przez co nie pęcznieje w żołądku, podawane porcje są niewielkie, za to wystarczająco kaloryczne (zaletą podawania karm tłoczonych na zimno jest też zmniejszenie się objętości kupy. Za mało mam jednak karmy, by stwierdzić jak to się sprawdzi  w praktyce, przy codziennym podawaniu ;-). Jak wszystkie produkty tej marki nie jest sztucznie dosmaczana, nie zawiera sztucznych barwników i konserwantów. Karma na pewno jest niezłą alternatywą dla psów alergików (uczulonych na kurczaka czy zboża). Karma zawiera witaminy, kwas foliowy, biotynę, olej lniany oraz kwasy omega-3. Granulki są różnej wielkości, nie są formowane w "kostki", "gwiazdki", co Matce osobiście bardzo się spodobało, bo uważa, że kiepskie karmy próbują nadrobić wyglądem, a przecież nie wygląd jest najważniejszy (a jakość), a i tak wszystko zmieni się w... sami wiecie w co ;-) Karma nie jest twarda, przez co nadaje się do podawania jako nagroda w szkoleniu, pies może dość szybko ją pogryźć, a większe kawałki można złamać w palcach. Nie jest tłusta, nie brudzi kieszeni i rąk i ma przyjemny, lekko rybny zapach. Więcej o karmie znajdziecie TUTAJ.




Potem (chyba na pocieszenie, że nie wolno było mi zjeść pisadełka) dostałam jeszcze cygaro z wołowiny. Było pyszne! Oczywiście naturalne, z suszonej wołowiny, z delikatną "skorupką" na zewnątrz! Matka twierdzi, że śmierdziało jak kupa gnoju, ale co ona tam wie o zapachach, mając ten swój upośledzony człowiekowy węch! Superowo pachniało, a ten pyszny aromat unosi się nadal w powietrzu mimo, że zjadłam już godzinę temu i mamy otwarte okno ;-) Cygara dostępne są w kilku smakach (dziczyzna, konina, bażant, wołowina, łosoś). Jedyny minus - mimo, ze cygaro ma ok. 20 cm długości, zjedzenie zajęło mi niewiele ponad minutę :-(





I nawet udało się Matce strzelić mi fotkę jak "trzymam". A niech ma i się cieszy. A jak będzie mi dawała więcej tych przysmaków z konia, to może efektem KOŃcowym będzie trzymanie przeze mnie dowolnego przedmiotu przez narzucony mi przez Matulę czas. Choć tego będzie jej chyba potrzebna 10 kilogramowa paczka karmy :-)


czwartek, 27 marca 2014

64. Magic Box

Dostałam ostatnio mega niespodziankę! Dzięki uprzejmości firmy O'Canis w Polsce dostałam ostatnio do testów wielkie pudło super przysmaków! :-) Kurier przyszedł wczoraj, a zapach zawartości od razu przyciągnął moją uwagę, mimo że karton był dodatkowo szczelnie zawinięty folią ;-) Wiedziałam, że to nie kolejna śmierdząca obroża, a coś pysznego do jedzenia! Mniam! :-)
Zawartość bardzo nas zaskoczyła, bo nie spodziewaliśmy się aż tak dużej różnorodności w przysmakach. W środku znalazłam mix przysmaków z kangura, mix koniny, cygara i przysmaki z dziczyzny, kiełbaski z jelenia i zająca, smaczki z wołowiny, krążki z łososia oraz małe puszki mokrej karmy - z kozy i bażanta. Same super rzeczy!
O'Canis w swojej ofercie ma głownie przekąski dla psów, jednak ta oferta stale się powiększa, można w niej znaleźć także mokre karmy w puszkach oraz suchą karmę z koniny i łososia. Przekąski i karmy mogą wydać Wam się dość "egzotyczne", ze względu na to z czego są zrobione: jeleń, struś, koza, a nawet kangur. No i sucha karma z koniny. Wielu właścicieli psiaków szuka jednak właśnie takich przekąsek - urozmaiconych i zupełnie innych niż przekąski z kury, wołowiny czy wieprzowiny, które królują w polskich sklepach zoologicznych (przy czym często mięsa nawet nie widziały, bo są sztucznie aromatyzowane). Smaki oferowane przez O'Canis są produkowane ze świeżego mięsa, suszone, a w produkcji nie wykorzystuje się sztucznych barwników, aromatów, cukrów oraz konserwantów. Nie stosuje się też mączki zwierzęcej i wypełniaczy.
U nas na pierwszy ogień poszły talarki z łososia - 100% suszonego mięsa łososia (Analiza: białko 75%, tłuszcz 4,5%, popiół 6%), bez sztucznych aromatów, barwników, bez konserwantów. Talarki pakowane są po 6 szt. Krążki mają ok. 3 cm średnicy i 1 cm grubości. Bardzo intensywnie pachną rybą. Dla mnie bomba, a człowieki się krzywiły jak wąchały :-p
Świetnie nadają się na nagrodę, gdyż mimo sporych rozmiarów bardzo łatwo można podzielić je na mniejsze kawałki. Nie są tłuste, więc nie brudzą też rąk i kieszeni. Dzisiaj Matka zabrała je ze sobą na spacer, bo cały czas ćwiczymy odwoływanie, a one były dla mnie naprawdę atrakcyjną nagrodą (w końcu na co dzień ich nie mam). Z resztą wzbudziły zachwyt całego psiego towarzystwa, do tego stopnia, że trochę posprzeczałyśmy się z Teklą o to, kto właściwie powinien te smaki dostać. Na szczęście obyło się bez strat w liczbie psów i Matka schowała saszetkę udając, że nic już nie ma (ryba śmierdziała na kilometr, ale niech jej będzie).
Ponieważ trochę tego dostałyśmy, postaram się po każdym wypróbowanym przeze mnie smakołyku napisać kilka zdań.
Firmę O'Canis dodaję również do zakładki "Współpraca".







Poza tym ostatnio dużo spacerujemy. Spacery z Bają i Julką można powiedzieć, że już na stałe zagościły w naszym grafiku, jak tylko Matka ma wolne. Czasem dołączają inne psy. Ja się mega cieszę, a Matce też dobrze zrobi jak się trochę przewietrzy. I przede wszystkim nie gnije bezproduktywnie w łóżku do 11:00, jak to było wcześniej. Na spacerach jak już mówiłam uczę się odwoływania. Zdarzyło mi się ostatnio pobiec za sarną, z czego nie jestem dumna. Niestety byłam tak podniecona pogonią, że nie docierały do nie nawoływania z trzech człowiekowych gardeł. Oczywiście nie miałam szans na dogonienie sarny, ale instynkt wziął górę. Powstrzymał mnie dopiero rów z wodą.
Dziś goniłam za to za ptakami (ach! Gdybym Tak umiała latać!), przeskoczyłam przez rów, a w drugą stronę już nie potrafiłam wrócić (nie wiem jak przeskoczyłam w tamtą stronę) i chodziłam wzdłuż pola, szukając przejścia bez ryzyka wpadnięcia do wody. Sytuacja w oczach Matki i pozostałych człowieków pewnie wyglądała dość dramatycznie, zwłaszcza, że byłam baaardzo daleko od nich, a widziały tylko, że w moją stronę zbliża się samochód. Udało mi się w końcu znaleźć drogę powrotną i najszybciej jak potrafiłam wróciłam do swojej spacerowej sfory :-)
Staram się pilnować i nawet udaje mi się ignorować biegaczowatych, rowerzystów i ludzi, którzy wcześniej przyciągali moją uwagę. Ale dzikie zwierzęta są bardziej atrakcyjne. A teraz Matka ma smaczne O'Canisowe argumenty, więc chyba warto będzie się trochę postarać :-)


"Patrz jak ładnie siedzę! Dostane tego rybnego kawałek?"



"Ja też siedzę, patrz!"



Gęsiego :-p



Baja i Aspen (ja nie pozowałam, bo jak już wspominałam - nie mam do tego cierpliwości)



 Trójca (wcale nie taka święta)



sobota, 22 marca 2014

63. Znalazłam wiosnę!

Wczoraj zaczęła się wiosna. Matka miała wolne, więc zalegała w łóżku do 10:00. Jakież było moje zdziwienie, gdy po przebudzeniu chwyciła za telefon i ogłosiła w internetach, że idziemy szukać wiosny. Kilka minut później już mieliśmy dziewczyny chętne na spacer - Julkę z Bają! Dziewczyny są zawsze chętne na wszelką aktywność, za co składam wielkie dzięki, bo inaczej pewnie Matka siedziałaby na tyłku i ja niestety razem z nią.
Trochę ponad godzinę później już byłyśmy w drodze na kamionkę. Pogoda zdawałoby się idealna na kąpiele. No i oczywiście chętnych nie brakowało, ale ja do nich nie należałam. Baja - owszem, wskakiwała sobie w najlepsze, a ja chyba mam ten wodowstręt po Matce, bo ona też jest z tych niepływających. Zamoczyłam się po łokcie, ale jakoś tym razem jeszcze nie dałam się przekonać. Może latem...?
Potem poszłyśmy na teren byłej fabryki FSO, gdzie obecnie nie ma nic, poza cegłami ze zburzonych niedawno budynków. Generalnie miejsce dość ponure, za to fajne do robienia zdjęć. A i wczoraj nie było aż tak szaro - bure, bo słońce podkreśliło kolor cegieł, niebo było ozdobione tylko delikatnymi chmurkami i było całkiem kolorowo :-)
Spacer nie był bardzo długi, wróciłyśmy do domu po niecałych dwóch godzinach, ale umówiłyśmy się na godzinę 15:00 na trening frisbee. TAK! Na frisbee! :-) Na razie bardziej w roli obserwatorów, złapałam tylko kilka rollerów, ale i tak nieźle jak na początek. Matka miała aparat, a z nim ani rzucać, ani biegać, w zasadzie miała zrobić kilka zdjęć whippetowi - Kentowi, który był w trakcie przygotowań do swojej pierwszej wystawy. Mam nadzieję jednak, że Matula się wkręci i zacznie ze mną ćwiczyć częściej, bo jak się przyłoży, to ja też się postaram! Na razie nie mam co marzyć przynajmniej do środy, bo wychodzi do pracy przed 12:00 i jedyne na co mogę liczyć, to spacer przed jej wyjściem. Ale potem środa i czwartek będą nasze (podejrzałam w kalendarzu, że ma dwa dni wolnego! ;-)


Hop, hop w dół po stromej skarpie i jesteśmy. A człowieki na górze, wytsraszone! :-)




"O nie, jednak wychodzę! Jak ona mogła wejść do takiej zimnej wody?"



"No hejka!"



Oczywiście musiałam się powąchać z goldenem ;-)



Patrzcie jakie jesteśmy fajne! :-)



Baja chętnie pozowała do zdjęć, ja nie jestem aż tak cierpliwa :-p



No i chętnie biegała za dyskami :-)



Whippeciątko - Kent :-)



czwartek, 20 marca 2014

62. Sezon czas zacząć

Matka słowa dotrzymała (w ogóle słowo "matka" jakoś bardziej do Pani pasuje: "kochanie, a pamiętałeś, żeby dać Boniaczkowej jeść? A jak ona się czuje? A to, a tamto". Jakieś instynkty włączyła czy co? To chyba przebywanie z siedmiomiesięcznym człowieczkiem zrobiło z niej prawdziwą matkę ;-) Poszłyśmy na spacer, a razem z nami Baja i jej Pani - Julka i Aspen z Kasią. Oczywiście śmigałyśmy ponad dwie godziny, ale na tym skończę relację, bo opowieści na sucho, to żaden "fun", a Matka, sierota zapomniała aparatu.
Przyszła do nas dzisiaj paczka, oczywiście zawartość była dla mnie, bo Matka mówiła "zamówiłam dla Bony". No i rzeczywiście, tylko myślałam, że znowu jakieś smaki, karma albo cuś. A tu obroża. I to śmierdząca. Niech sobie sama ją nosi...
Kleszczy ponoć jest już mnóstwo. Pcheł nie miałam, odkąd mieszkam w domu, a w schronie w sumie też mnie odpchlili. Ale kleszcze martwią mnie bardzo, bo podobno u nas w mieście już i babeszjoza się pojawiła. Matka uruchomiła internety i zamówiła śmierdziuch, który dziś dotarł, budząc moją złudną nadzieję na coś dobrego. Na pocieszenie dostałam ciastka z Psiastkarni, bo jeszcze mamy (ostatnio zrobiło nam się dużo smaków w moim smakowym pudełku i nie mam kiedy zjeść). W tym roku postawiliśmy na Kiltix (opcja dla psów średnich). Jej dużym minusem jest niestety to, że nie jest wodoodporna. Ale Matka stwierdziła, że i tak do wody nie wchodzę, więc obroża jest bezpieczna (na spacerze twierdziła też, że nie zjadam kup - szybko się przekonała, że nie ma racji ;-p ). Mam nadzieję, że obroża spełni swoją funkcję jak najlepiej i żaden wredny kleszcz się nie pojawi.



Co to? Mogę spróbować?



Nie martwcie się, to był tylko kartonik, a obroża była szczelnie zapakowana w woreczek.




I znowu robiłam udane miny do zdjęć (sierść posklejana, bo znów się obśliniłam w klatce) ;-p




wtorek, 18 marca 2014

61. Wróciła

Wróciła. Wyrodna Matka. Wyjechała sobie w ostatnią środę i po sześciu dniach nieobecności przyjechała, jak gdyby nigdy nic.
-"Cześć Pani Boniaczkowa! Tęskniłaś?"
- Nope.
Mnie się tak nie zostawia po prostu. I nawet się nie pożegnała, tylko buzi - buzi i do pociągu - hops! A ojcom dzieci nie chcą dawać, choć Ojciec nawet urlop wziął, żeby ze mną zostać (żebym od 4:00 nie darła japy z tęsknoty za towarzystwem). I jeść dawał. I witaminki. Taki z Pana świetny Ojciec! :-)
Dziś mam za to obiecany spacer. Mam nadzieję, że dojdzie on do skutku, bo już dzisiaj wystrzelili oboje z rana jakiś tatuaż robić... Co oni? Rodowód sobie wyrabiają czy co? Albo paszport niemiecki (po owczarku niemieckim)... ;-p
W każdym razie czekam na spacer z lekkim fochem za dłuższą nieobecność. Minę zrobiłam po Matki powrocie obrażoną. A niech wie, że nie ze mną takie numery!


wtorek, 11 marca 2014

60. Trup ściele się gęsto...

Pewnie myślicie, że będzie to odcinek kryminalny, ale nie! ;-) Chodzi o martwe włosy, czyli coś, co bardzo wkurza wszystkich psiarzy, ale niestety niewiele mogą z tym zrobić o tej porze roku. Pogoda tym bardziej nastraja, do zmiany garderoby z zimowej na letnią, choć Pani twierdzi, że jeszcze nie zrzuciłam dobrze poprzedniej szaty, a już zaczynam kolejną zmianę (wszak zima też przyszła późno). Zapewne w okresie przedwiośnia w Waszych domach pojawiają się niechciani lokatorzy, w postaci kłębków psiej sierści, które wesoło podskakują, przy lekkim przeciągu, ścieleniu łóżka i innych czynnościach, które wprawiają powietrze w ruch. U mnie akurat sierściuchów jest pełno przez cały rok, ale rzeczywiście, jak robi się ciepło, trochę ich przybywa. Człowieki też gubią futro, Pani wyczesuje sobie kłaki szczotką codziennie, ale mnie nie czeszą aż tak często, a potem się dziwią, że w mieszkaniu mają czarny dywanik. Z resztą, nie przepadam za tą czynnością, czasem poddaję się po spacerze, jak jestem zmęczona. Jutro Pani jedzie do rodziców, ale tym razem mnie nie zabiera, bo będzie tam mały siedmiomiesięczny człowieczek (siostrzeniec Pani), który jest aktualnie na etapie pełzania np. po podłodze. Pani stwierdziła, że wolałaby, żeby się w tych moich włosach nie tarzał, bo jak się cały nimi pokryje, to Pani nie rozróżni które jest które i przez pomyłkę założy małemu szelki i zabierze go na spacer...
Wypadania włosów nie da się całkowicie zatrzymać, bo jest to proces zupełnie naturalny, ale zawsze możecie trochę je zredukować, wzmacniając sierść i skórę psa. Ja w tej chwili oprócz tego, że gubię sierść, mam również matowe i przesuszone włosy w niektórych obszarach, szczególnie na łapach. W zeszłym roku dostawałam biotynę firmy Mikita i dobrze zdawała egzamin. W tym roku dostaliśmy paczuszkę (w zasadzie ja dostałam) od Sierściaki i Futrzaki z preparatem Gammolen.
Gammolen to kapsułki dla psów i kotów wspomagające funkcjonowanie skóry w dermatozach i nadmiernym wypadaniu sierści. Zawierają olej lniany i olej z ogórecznika - źródła nienasyconych kwasów tłuszczowych omega 3 i 6. Taka kuracja trwa około 2 miesiące, a pierwsze efekty widoczne są już po dwóch tygodniach stosowania. Dostępne są opakowania 60 i 150 kapsułek. Ja dostałam słoiczek zawierający 150 kapsułek (czyli przy mojej masie wychodzi 2,5 miesiąca kuracji), od dziś zaczynam przyjmować i mam nadzieję wkrótce pochwalić się efektami ;-) 

Przepraszam Was za bałagan, ale jak już wspominałam w poprzednim poście, człowieki to "leniwe parówy"... Zdjęcia też nie najlepsze, bo światło do naszego malutkiego mieszkanka prawie nie dociera i nawet w dzień przy robieniu zdjęć trzeba włączać światła, a efekty i tak są słabe ;-p






Człowieki mają coś dla siebie - breloczek. Bardzo prosty i elegancki. Cieszyli się jak dzieci, nie trzeba im wiele do szczęścia.


piątek, 7 marca 2014

59. Dzień pełen wrażeń

...a jeszcze się nie skończył! Kto wie, co jeszcze nas dzisiaj spotka ;-)
Pani wczoraj idąc po pieniądze spotkała koleżankę (człowieki mają dziwny zwyczaj z zamienianiem kawałka plastiku na kawałki papieru za pomocą ściany z dziurką. Co więcej, ten sam plastik można wymieniać wielokrotnie, tylko czasem człowieki wyjmują ze ściany więcej papierków, a czasem mniej). Umówiły się więc wstępnie na spacer. Spacer miał się odbyć dzisiaj - start o 8:30. Hahaha! O takiej porze, to Pani jeszcze smacznie śpi i nieświadomie puszcza bąki pod kołdrą! Mogłam sobie pomarzyć o spacerze! Moje kopytkowanie rano nic nie dało, Pani nakryła się poduszką i musiałam położyć się z powrotem. Ale chwilę przed planowanym startem telefon Pani zagrał krótką melodyjkę. Podniosła go, popatrzyła, pomacała go śmiesznie jednym palcem i wyskoczyła z łóżka. Ostatni raz widziałam ją ubierającą się w takim tempie, gdy pomyliła godzinę pójścia do pracy i rano miała telefon o treści: "Gdzie jesteś?". Tak czy siak już 15 minut później szłyśmy - jak się potem okazało - na dwuipółgodzinny spacer.
Pani w końcu się zmobilizowała i postanowiła zapewnić mi trochę rozrywki w postaci spotkania z innymi psami. No w końcu pojęła, że tego mi głównie brakuje! I jestem szczerze zaskoczona, że w ogóle wstała z łóżka przed południem ;-p Przeszłyśmy przez miasto, a potem szłyśmy wzdłuż nadodrzańskich wałów. To był najfajniejszy punkt programu, bo Pani puściła mnie luzem. Moimi towarzyszkami zabaw były Baja i Tekla. Ale sobie pobiegałyśmy z dziewczynami! Łohoho! Mówię oczywiście o suczkach, bo człowieki to "leniwe parówy" i szły sobie spacerkiem (nie wiem dlaczego parówki miałyby być leniwe, słyszałam o kluskach, ale parówki?! W każdym razie Pan tak czasem mówi). Baja ma zdecydowanie najlepszą kondycję, ciężko było ją dogonić jak nabrała maksymalnej prędkości, ale starałam się za nią nadążać. Tylko Tekla czasem miała problem na dłuższych dystansach, jak bawiłyśmy się w ganianego ;-) Byłam bardzo grzeczna, trzymałam się blisko, żeby mi się towarzystwo nie zgubiło. I ładnie przychodziłam na komendę! Nie chciałam Pani narobić obciachu przy nowych koleżankach, to przychodziłam ;-p Przy okazji chwaliły mnie, że jestem posłuszna i mądra, a ja jestem bardzo łasa takie komplementy, więc tym chętniej przychodziłam ;-) Pogoda była podobno niespecjalna, ale dla nas - psów, była wręcz idealna. Słońce nie prażyło, niebo było dokładnie pokryte chmurami, kilka stopni powyżej zera, więc nie męczyłyśmy się szybko, a człowieki marudziły, że zimno. Cóż, ten spacer miał być dla nas, nie dla nich ;-)
Potem byłam jeszcze na 3 km spacerze, bo Pani musiała odebrać buty z jakiejś reklamy czy czegoś i zabrała mnie ze sobą. Przy bramie "przypadkiem" zignorowała znak "Zakaz wprowadzania psów", bo uznała, że co komu będzie przeszkadzał pies przywiązany do płotu na metrowej smyczy przez 5 minut. I słusznie, nie przeszkadzałam za bardzo... tylko troszkę szczekałam (na Panią oczywiście, bo jak tak mogła mnie, damę, do jakiegoś byle płotu przywiązać,phi!). W każdym razie spacer był super! Dużo fajniej spaceruje się z innymi psami, bo można biegać razem, a nie samemu w kółko - wyglądam wtedy troszkę jak nawiedzona. A jak nawiedzona wyglądałam również dzisiaj - wstawię Wam dużo zdjęć, żebyście mogli zobaczyć moje miny! Cóż, jestem tak fotogeniczna jak moja Pani, czyli wcale :-)


Baja



Tekla 




Zdjęcia z serii "Niech ktoś wezwie egzorcystę"






I dalsze zabawy





czwartek, 6 marca 2014

58. Piesełek był chory i leżał w łóżeczku...

... i przyszedł pan doktor -"Jak się masz pieseczku?"
Jak zapewne wiecie oryginalny wierszyk jest o kotku i nosi tytuł "Chory kotek". Ja natomiast choroby nie życzę ani pieskom, ani kotkom. A wszystko zaczęło się od wyjazdu na wieś...
Wieś jest fajna, dużo przestrzeni, można biegać luzem... no właśnie! Podejrzewanie "babci" o przekarmienie mnie było niesłuszne. Faktem jest, że miałam problemy żołądkowe, ale raczej nie od tego, co lądowało w kuchni na podłodze, bo różne "ludzkie" rzeczy już jadłam i nigdy nie kończyło się to aż tak źle. Może skubana przeze mnie zielona trawka była świeżo czymś opryskana, a może to inne zżerane przeze mnie rzeczy mi zaszkodziły? A co i w jakiej ilości zżerałam - to pozostanie moją tajemnicą, bo Pani tego nie wie i niech tak zostanie. Ostatecznie skończyło się na czterodniowych problemach z wydalaniem (w dwie strony), aż w końcu po nieprzespanej nocy, w sobotę odwiedziliśmy weta, który zaaplikował mi serię zastrzyków (antybiotyk, poprawiający apetyt, przeciwwymiotny i coś tam jeszcze) oraz zalecił głodówkę + elektrolity (podawane ze strzykawki, bo nawet pić nie chciałam). Po zapłaceniu rachunku Pani zagroziła, że muszę iść do jakiejś roboty, coś burknęła, że zapisze mnie do bazy psich modeli i wróciliśmy do domu, gdzie czekało na mnie ciepłe łóżeczko. Potem (również według zaleceń weta) Pan ugotował mi rosołek, ale kto jadłby ryż z aromatyzowaną wodą?! Phi! Podziobałam trochę, a  Pani po pracy przyniosła mi kurczaczka, którego dostawałam przez dwa dni z ową ryżowo - rosołową miksturą (starałam się wybierać tylko kurę, ale ryż był do niej przyczepiony i też musiałam go trochę zjeść). A jak już mi przeszło i zrobiłam zdrową kupkę (ale się cieszyli z tej kupy! A jak w domu czasem zrobię, to takiej radości nie ma...), skończyły się rosołki, kurczaczki i z powrotem dostałam suche... Ech...




Niestety to nie było najsmutniejsze wydarzenie tego tygodnia. Kilka dni temu za Tęczowy Most przeniósł się mój psi przyjaciel Kuba. Podczas starcia z innym psem doznał poważnych ran i weterynarz podjął decyzję o jego uśpieniu. Kilka miesięcy temu, kiedy "dziadek" sprzedał dom po rodzicach (Rudy został na tamtym podwórku) Kuba zyskał nową przyjaciółkę - kilkuletnią dziewczynkę Zuzię, na pewno więc w swoich ostatnich chwilach czuł się kochany i niestety, to Ona najbardziej teraz cierpi po stracie przyjaciela. Wierzę, że wet podjął właściwą decyzję, a Kuba przyczynił się do tego, że tata Zuzi przekonał się, iż Mała dobrze potrafi zaopiekować się psem i może kiedyś zgodzi się na kolejnego (psa dziewczynce nie chciał kupić, ale zgodził się dostać gratis do nieruchomości).

[*]



***

Pozostając w klimacie rozmyśleniowo - refleksyjnym. Widzieliście ostatni Magazyn Ekspresu Reporterów? W końcu rusza coś w sprawie krzywdy zwierzaków, a nie tylko "wszelkiego złego", które dzieje się człowiekom. Obejrzyjcie materiał:





Mam nadzieję, że następny post będzie trochę weselszy. Pani szykuje jakieś wyjście i psie spotkanie, więc miejmy nadzieję, że kolejne wpisy będą bardziej pozytywne.