wtorek, 1 października 2013

13. Operacja "Reperacja"

Pamiętacie 10.posta? Pisałam w nim o mojej kontuzji jakiej nabawiłam się przy okazji wypadku samochodowego. Otóż nie skończyło się tylko na badaniach i zdjęciach RTG. Trzeba było z tą kontuzją zrobić porządek i pozbyć się jej raz na zawsze.
26.04.2013 roku mieliśmy się stawić na godzinę 10:00 w Klinice Weterynaryjnej Uniwersytetu Wrocławskiego u dr Bieżyńskiego. Powiedzmy, że miałam być królikiem (a raczej psem) doświadczalnym. Operacja bowiem miała odbywać się w ramach zajęć dla studentów. Nie przeszkadzało to ani mi, ani Państwu, ponieważ studenci nie mieli dostępu do mojego operowanego kolana, a jedynie mieli obserwować przebieg zabiegu. Pojechaliśmy pociągiem, ponieważ Państwo nie mają samochodu, a nikt ze znajomych nie miał czasu ich zawieźć. Wrocław jest dużo większy niż Opole, a spacer do kliniki był męczący. A może wcale nie był, ale i tak zasnęłam, bo dostałam tzw. "głupiego jasia". Panie pielęgniarki były bardzo miłe i załapałam się na kilka głasków. Potem słyszałam jakieś bzyczenia i czułam jak ubywa mi włosów na kolanie. Następnie usnęłam (ziew!). Zabieg nie trwał długo, jedynie około godziny, polegał na założeniu mi na zwichniętą rzepkę implantu stabilizującego. A potem... No właśnie, potem obudziłam się w pociągu powrotnym do Opola. Leżałam na bluzie Pana i Pani opowiadała mi, jak Pan niósł mnie z powrotem przez cały Wrocław, aż na dworzec PKP.
Nie próbowałam nawet wstawać, bo byłam tak słaba, że nawet siusiałam pod siebie (wstyd mi za to, bo damy się tak nie zachowują, ale po znieczuleniu straciłam władzę nie tylko w łapach). Potem Pan zaniósł mnie do domu z dworca w Opolu. To już "tylko" 20 minut. W domu położyłam się na kocu. Pierwsza próba wstania była straszna! Miałam coś na łapie! Bolała i była sztywna! Jak mam chodzić na trzech łapach?! Wpadłam w panikę i strasznie płakałam. Trochę trwało, zanim oswoiłam się, że zostałam na jakiś czas trójłapkiem.
Po weekendzie pojawił się problem: jak zostawić mnie samą z moim lękiem separacyjnym i łapą zawiniętą w bandaże? No cóż, oczywiście, że zjadłabym opatrunek, więc nie było mowy, żebym została sama. Pan zatrudnił więc do mnie opiekunów - poprosił swoich kolegów, żeby mnie popilnowali ;) Tak więc przez kilka dni miałam niańki ;) Po dziesięciu dniach mój weterynarz zdjął szwy i teraz musiałam już tylko rozruszać łapę (oczywiście powoli i z umiarem) i poczekać aż sierść na kolanie odrośnie.
Teraz jest już super! W ogóle nie pamiętam, że łapa kiedyś tak bardzo mnie bolała i mogę biegać i skakać do woli!

Patrzcie, jaka byłam nieszczęśliwa!




 A tu moja blizna (już nie ma po niej śladu):


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekam na Wasze komentarze. Zostawiajcie też adresy Waszych blogów. Proszę nie zostawiać komentarzy w stylu "Obserwacja za obserwację", wystarczy adres bloga - jeśli będzie dla mnie interesujący, na pewno dodam do obserwowanych! :-)