środa, 28 sierpnia 2013

5. Pechowy dzień

Pewnego dnia zostałam znów sama, a Pan poszedł do pracy. Pani pojechała wtedy do swojej mamy. Fajnie! Ja do swojej już nie pojadę. Może ją kiedyś spotkam, ale i tak jej nie poznam, bo jej nie pamiętam :(
Nie wzięła mnie jeszcze wtedy ze sobą, bo obawiała się reakcji mamy. W sumie nie wiem czemu, przecież jest dorosła, a ja jestem taka słodka! Nikt nie potrafiłby oprzeć się mojemu wdziękowi.
Pani podpowiedziała Panu, żeby zostawił mi pufę podstawioną koło parapetu (bo jej poprzedni pies lubił przez okno obserwować przechodniów). Całkiem fajna sprawa, ale trochę monotematyczny ten kanał przyrodniczy - człowieki chodzą tam i z powrotem, jakiś ptaszek czasem przeleci, auta jeżdżą. Znudziłam się dość szybko, a w dodatku zapach świeżego powietrza wpadający przez uchylone okno potęgował tylko moją samotność i chęć znalezienia się po drugiej stronie. Łapą próbowałam jeszcze bardziej je uchylić i niespodziewanie utknęłam. "Moja łapa, ała! Zaklinowałam się w oknie!". Wołałam, szczekałam, piszczałam - na darmo! Szarpałam się i próbowałam uwolnić, ale wtedy bolało jeszcze bardziej! Aż z tego poczucia beznadziei, bólu i samotności popuściłam w majtki, których nie noszę... :/ No coż, każdemu się może zdarzyć, zwłaszcza jak jest w sytuacji podbramkowej ( a propos - mecze są super!). Jak każdy pies, nie bardzo mam poczucie czasu, więc nie wiem ile dokładnie czasu spędziłam wisząc tak na jednej łapie. Wiem tylko, że Pan wrócił, zobaczył mnie przez okno i ucieszył się, że w końcu siedzę spokojnie i czekam. Siedziałam, owszem (a raczej wisiałam) - bo nie miałam innego wyjścia. W międzyczasie dla rozrywki zjadłam jeszcze światełka choinkowe, które wisiały dla ozdoby nad oknem. Gdy Pan przyszedł, byłam już najszczęśliwszym psem na świecie! A jednocześnie najbardziej nieszczęśliwym. Mogłam dać w końcu upust temu swojemu nieszczęściu, więc darłam się w niebo głosy. Pan zadzwonił do Pani, z informacją, że "Bona wisi w oknie". Potem zadzwonił do swojej koleżanki - weterynarki od kur ("Czy ja wyglądam jak kura?!" Och, nie miałam już sił protestować!), ponieważ sam nie miał pomysłu jak wydobyć moją kończynę z okna. Przyjechała i polała łapę olejem jadalnym ("Boże! Może rzeczywiście jestem kurą o umyśle psa i zaraz wrzucą mnie do piekarnika, upieką i zjedzą?"). Pomogło, łapa wyślizgnęła się z okna i pojechaliśmy do weterynarza na jakieś zdjęcia (nie wiedziałam ich, więc nawet nie wiem czy ładnie wyszłam!). Dostałam tam zastrzyk i jakiś zapas tabletek, a potem wróciliśmy do domu. To wydarzenie zmieniło moje życie, ponieważ Państwo zaczęli się martwić już nie tylko o swoje dobra materialne, ale także o moje zdrowie i życie. Czyli jednak mnie kochają! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekam na Wasze komentarze. Zostawiajcie też adresy Waszych blogów. Proszę nie zostawiać komentarzy w stylu "Obserwacja za obserwację", wystarczy adres bloga - jeśli będzie dla mnie interesujący, na pewno dodam do obserwowanych! :-)