wtorek, 27 sierpnia 2013

2. Nadchodzę!

No i oto nastała sobota 05.01.2013. Państwo ruszyli do schroniska, zahaczając po drodze o sklep zoologiczny w celu nabycia smyczy i obroży dla mnie. Zjawili się i od razu poszli do biura z informacją, że "chcą adoptować Bonę". Jedna z pracownic wklepała coś w komputer i oznajmiła, że niestety jestem już zarezerwowana (znowu). W pierwszej chwili Pani pojawiły się łzy w oczach i schowała się głębiej w ciemnym korytarzu. Po chwili jednak wzięła się w garść i zapytała jak to jest możliwe, że jestem zarezerwowana od półtora miesiąca? Najpierw Pani koleżanka mnie chciała wziąć, teraz Oni, a ja ciągle jestem niedostępna. Pani schroniskowa postanowiła więc zadzwonić do rodziny, która mnie chciała. Jak się okazało, podjeżdżali oni akurat pod bramę schroniska - rodzina z dwójką dzieci. Oj. "Porozmawiamy z nimi, a wy idźcie się rozejrzeć. Może znajdziecie dla siebie innego pieska" - zaproponowali. I tak moi Państwo krążyli między boksami, nawet nie zwracając na mnie uwagi. Zatrzymali się przy jakimś labradoropodobnym szczeniaczku ("no tak, szczeniak. Ale ja też mam przecież około pół roku, jestem jeszcze młoda!" - pomyślałam). No, ale labek zdecydowanie za duży do kawalerki. Za chwilę zostali zawołani do biura. "Mają państwo szczęście - tamta rodzina poszuka dla siebie większego psa, bardziej na podwórko, bo mieszkają w domku. Jeśli chcecie ją do mieszkania, to oni dla was zrezygnują". Yuppie! "Chcecie wziąć ją wcześniej na spacer?" Jasne, że chcieli. Tylko ja jeszcze wtedy nie bardzo chciałam. Podeszli szczęśliwi do pawilonu, z którego zostałam wyprowadzona. Jak się niedawno dowiedziałam, podobno oboje pomyśleli "Przecież to nie ten pies!". Podobno byłam tak wystraszona, że łapy skróciły mi się jak u jamnika, no i jeszcze ta brudna sierść! No cóż, wzięli tą kupę nieszczęścia na smycz. Nie chciałam iść. Pokonaliśmy jakieś 150 metrów, a zajęło nam to około 20 minut. "To ona?" - pytali siebie nawzajem. "Tak, poznaję po oczach". W stronę schroniska już szłam ochoczo. Ciągnęłam - w końcu to był mój dom. Zostałam odprowadzona do boksu. Państwa czekała jeszcze wizyta przed adopcyjna. "To tylko formalność". Następnego dnia wieczorem jedna z pracownic zjawiła się u moich państwa. Nauczona doświadczeniem od razu poinformowała ich, że psa można oddać w ciągu dwóch tygodni. Potem będzie to traktowane jak oddanie własnego psa, a więc kosztuje 100 zł. Należy przygotować dowód tożsamości oraz 40 zł (10 zł za psa i 30 zł na pokrycie kosztów szczepień). Pan umówił się na odbiór mnie następnego dnia...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekam na Wasze komentarze. Zostawiajcie też adresy Waszych blogów. Proszę nie zostawiać komentarzy w stylu "Obserwacja za obserwację", wystarczy adres bloga - jeśli będzie dla mnie interesujący, na pewno dodam do obserwowanych! :-)