Najpierw musieliśmy przejść przez miasto, bo celem naszego spaceru były tzw. "płuca Opola", czyli Wyspa Bolko. Na wyspie znajduje się Zoo, jest kąpielisko, ścieżka zdrowia, ścieżki rowerowe, dwa lokale przyjazne psom (niedługo o nich napiszę) i przede wszystkim mnóstwo miejsca do spacerowania. Oficjalnie nie powinno się puszczać tam psów, chyba, że w kagańcu, ale co to za przyjemność biegać z tym na pysku i przede wszystkim - jak aportować zabawki? Dlatego właśnie psiarze często naginają ten zakaz i psiaki na łąkach biegają zupełnie bez ograniczeń. Oczywiście idąc uliczkami większość z nich jest zapięta na smycz.
Kiedy szliśmy przez miasto na mojej drodze stanął owczarkopodobny mieszaniec. Zauważyłam go i oczywiście (jak to ja) musiałam zacząć ciągnąć w jego stronę. Pan mnie trochę spacyfikował i szłam w miarę grzecznie za nim. Wszystko było OK, do czasu, aż pies się odwrócił. Tylko, że problemem byłam nie ja, a tamten pies. Zaczął szczekać, warczeć, piszczeć na zmianę. Odpowiedziałam mu szczeknięciem i przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Pies przez kilkadziesiąt metrów miał mnie w zasięgu wzroku i idąc wydawał z siebie dziwne, trudne do nazwania dźwięki. Postanowiłam go zignorować, a ucichł dopiero, kiedy wraz z właścicielami skręcił w inną uliczkę. Potem jeszcze udało mi się minąć kilka psów bez zbędnego podniecenia. Pan sobie świetnie ze mną radził (gdzie On się tego nauczył?). Na wyspie było mnóstwo psów, a ja starałam się je ignorować i nawet nieźle mi to wychodziło. Potem Państwo puścili mnie na łące i było super! Biegałam tam i z powrotem, przeciągałam się z Panem szarpakiem, wąchałam wszystko, co miałam ochotę powąchać. A dlaczego spacer był przełomowy? Nagle na łące, na której biegałam pojawił się pies - foksterier. Zamarłam, Państwo na chwilę też, ale postanowili mi zaufać. Chwilę później myśleli, że pożałują tej decyzji - ruszyłam w stronie psa truchtem. Słyszałam za sobą głosy Państwa, ale szłam dalej. Nagle przestali mnie wołać, zatrzymałam się. Patrzyłam chwilę na foksa, a potem odwróciłam się i spojrzałam na Pana - tak fajnie mnie wołał, że... wróciłam! :-) Państwo tak się ucieszyli, wygłaskali mnie (choć Pan powiedział, że się nie spodziewał, że wrócę), a potem zapięli mnie na smycz. Mimo, że pies był dość daleko, dzieliło nas bowiem kilkadziesiąt metrów, to i tak Państwo są ze mnie dumni! I ja też jestem z siebie dumna! :-) Potem przeszliśmy się jeszcze alejkami, gdzie grzecznie minęłam kilka psów z odległości kilku metrów i widziałam, że Państwo są ze mnie zadowoleni ;-) Niech się nie nastawiają, że tak będzie zawsze, ale dziś był taki piękny dziś, że nie chciałam im psuć humorów moim zachowaniem ;-)
P.S. Konkurs trwa do jutra do północy i na pewno nie będzie przedłużany. Macie jeszcze szansę na wygraną i ciągle na Was liczymy ;-) Wysyłajcie zdjęcia, bo w planach jest już kolejny konkurs i muszę zobaczyć, że będę miała dla kogo go organizować ;-)
Szarpakowa karuzela ;-)
Biegniemy!
A kaczkom nie zdążyło rozmarznąć jezioro i tak sobie "chodziły po wodzie"
to fantastyczne uczucie, kiedy pies wybiera opiekuna zamiast kontaktu z innym psem:) Szkoda, że zdarza się stosunkowo rzadko;p
OdpowiedzUsuńojojoj taki szczęśliwy pieseł na spacerze.
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy
Ola i Baddy.
Super spacerek :D
OdpowiedzUsuńU nas też co raz cieplej :)
czekam z niecierpliwoscia na notke o tych przyjaznych dla psow miejscach! :)
OdpowiedzUsuńGratuluję Państwo są pewnie bardzo dumni z takiego super psa. Pozdrawiamy Was serdecznie :)
OdpowiedzUsuńO widzę, że nie tylko do nas dotarła wiosna. Od razu się micha cieszy jak się tyle słonka na fotkach ogląda - oczywiście wieczorami bo w dzień korzystamy na żywo :)
OdpowiedzUsuńGratuluję sukcesu wychowawczego, bo widok psa, który rachuje się i wraca do właściciela, mimo rozpraszającej sytuacji jest bezcenny. Mój pies chętnie przegoniłby te kaczki z lodu:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, marmurkowy.blogspot.com