piątek, 29 lipca 2016

172. EzzyGroom - niepozorny pogromca sierści

Od jakiegoś czasu obserwowałam profil EzzyGroom & EzzyOil na facebooku. Na stronie sporo jest zdjęć przedstawiających cudowne działania zgrzebła / szczotki EzzyGroom. Na zdjęciach przesyłanych przez właścicieli zwierzaków widnieją ich pupile w towarzystwie włochatego stwora, który powstał po wyczesaniu zwierzaka magicznym grzebieniem. Zaglądałam co jakiś czas na stronę, ale ciągle wahałam się co do zakupu. Cena ani wysoka, ani niska - 36 zł (29 zł w promocji) + koszt wysyłki. Zastanawiałam się czy zakup kolejnej szczotki dla psa jest dobrym pomysłem, tym bardziej, że mamy przecież FURminator, który sprawdza się świetnie. Pewnego dnia (początek czerwca), po przedstawieniu zgrzebła znajomej,  zapadła szybka decyzja o zakupie (dla nas i dla jej zwierzaków). Jak sprawdza się EzzyGroom? Sami sprawdźcie...


Co to jest EzzyGroom?

EzzyGroom wygląda niewinnie. Ma bardzo prostą konstrukcję - kawałek drewnianego klocka z wmontowanym w niego kawałkiem metalu zakończonego ząbkami (wygląda trochę jak ostrze piły do metalu ;-P). Jego wymiary to 10,5 cm x 4,5 cm i niecałe 2 cm grubości w najszerszym miejscu. Przyznam szczerze, że kiedy wyjęłam go z koperty od razu pomyślałam, że to musi być jakaś ściema i jak niby mam wyczesać TYM psa. Na starcie poczułam się oszukana i dziękowałam Bogu, że wydałam tylko 29 zł. 


Co na temat zgrzebła mówi producent?

EzzyGroom dzięki swoim mikroząbkom wyciąga martwą/osłabioną sierść, pozostawiając miejsce dla nowej i silnej sierści
Długość sierści nie ma tutaj znaczenia, liczy się struktura.
Można stosować zarówno u ras z sierścią jak i tych z włosem.

Mikroząbki! Dobre sobie! Tym, to można wspomóc się przy remoncie, a nie przy czesaniu psa (kota, konia, królika * niepotrzebne skreślić)! Biedny pieseczek...

Ale, ale! Przecież jeszcze nie wypróbowałam, to jak mam ocenić? 10 czerwca postanowiłam wypróbować produkt - zabieram się za czesanie. Pies oczywiście niezadowolony, bo ona jest niedotykalska i nieszczególnie lubi zabiegi pielęgnacyjne. Zwykle dzielnie znosi tylko wyczesywanie karku i grzbietu, a o udach, nogach i dupce można zapomnieć. W ruch idzie kaganiec, bo mój malutki pieseczek nie znosi kiedy dotyka się jego nóg w celach pielęgnacyjnych. Jak mawia Król Julian - "Nie tykaj stopy!" Jeśli zbyt długo majstruję przy jej portkach, potrafi kłapnąć, warknąć, wyrywać się (i zwykle robię to tak, że jedno pociągnięcie po grzbiecie, drugie po łapie i tak na zmianę).
No i zabieram się za czesanie - podejrzałam na filmikach, że przy czesaniu wykonuje się krótkie, dość szybkie ruchy, lekko dociskając zgrzebło. No to siup! Czeszemy! Bona stała dzielnie przez część zabiegu. A potem... położyła się i odsłoniła brzuch! Mój pies, który za czesaniem nie przepada, kładzie się najpierw na boku, a potem na pleckach, cud! :-) W pozycji leżącej udało mi się wyczesać jej brzuszek i boki, ale musiałam ją postawić do pionu, żeby zająć się grzbietem, karkiem i nogami. Nogi... i tutaj kolejna niespodzianka - pies stał i nie protestował, dopóki nie skończyłam. Mogłam spokojnie zająć się udami, portkami, dupką, a jej nic nie przeszkadzało! Nie przeszkadzało jej, że nie robię tego na raty (na zmianę z grzbietem). Mogłam sobie bezkarnie czesać cały tył, a ona nie miała nic przeciwko temu. Cały zabieg trwał ok. 30 min. A efekt? Oto on:


Ciężko jest przy długowłosym psie pokazać efekt "przed i po". Tym bardziej, że sierść Bony jest bardzo gęsta i mimo wyczesania nadal sporo jej zostaje ;-) Tak naprawdę musiałabym czesać ją chyba pół dnia, żeby pokazać efekt na zdjęciu. Najlepiej byłoby pomacać ją przed i po czesaniu :-) Po ilości sierści można  jednak się domyślać jaka jest różnica w objętości i jakości sierści.

Prawdę mówiąc po tym jak znalazłam FURminator, który sprawdza się u nas świetnie, myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy, jeśli chodzi o czesanie Bony. A teraz szczerze przyznaję, że jestem pozytywnie zaskoczona i zwracam honor - jak najbardziej można wyczesać TYM psa :-) Jeśli już wspomniałam o FURminatorze, to nie sposób go w tym miejscu nie porównać ze zgrzebłem EzzyGroom. Przede wszystkim zauważyłam kolosalną różnicę w zachowaniu psa - Bona nie panikuje, nie próbuje uciekać, nie broni się. Powiem więcej - czesanie sprawia jej przyjemność. A to jest dla mnie bardzo ważne, bo ja nie muszę walczyć z Boną, a ona ze mną. Brak paniki ze strony psa świadczy o tym, że szczotka nie szarpie włosa, a tym samym nie sprawia psu bólu. 
Drugim dużym plusem EzzyGroom jest cena - 3x niższa od ceny popularnego zgrzebła. 
Do tego mam wrażenie, że wyciągnięty z psa włos miał inną strukturę - był dłuższy, włosy wyciągane w całości, a przy FURminatorze kłębki wyciąganej sierści były krótsze, jakby ścięte.

Półtora miesiąca po pierwszym czesaniu postanowiłam kolejny raz zająć się sierścią Bony. Tym razem ok. 20 minut czesania. Miałam nagrać też filmik, ale nie wyszedł tak jakbym chciała (czyt. czubek grzbietu + sufit, a do tego oświetlenie takie, że nic nie widać = filmiki nie są moją mocną stroną :-p). Tym razem również się nie zawiodłam. Efekt?



PLUSY:
  • bardzo dobrze wyczesuje martwy włos
  • nie szarpie sierści
  • lekki, niewielkich rozmiarów
  • prosta, ale solidna konstrukcja
  • przystępna cena
  • dostępne zgrzebła do każdego typu sierści
MINUSY:
  • z powodu braku rączki może się wydawać niewygodny (ale to kwestia techniki chwytu)

No to teraz werdykt ostateczny - czy polecamy? Jak najbardziej. Jeśli nie chcesz wydać stówy na czesadło do podszerstka, kup EzzyGroom - na pewno będziesz zadowolony z efektów. Ja nie wierzyłam, serio, serio, że ten mały drewniany przyrząd może poradzić sobie z kudłami Boniaczkowej, a spotkało mnie naprawdę miłe zaskoczenie. Efekty przerosły moje oczekiwania i absolutnie uważam, że jest wart swojej ceny. Prawdę mówiąc, gdybym stała przed wyborem FURminator czy EzzyGroom i na własnej (a raczej psiej) skórze testowała oba urządzenia, wybrałabym EzzyGroom. Z trzech powodów - efekt jest bardzo zadowalający, cena przystępna, a pies nie jest zestresowany (ba! jest nawet zrelaksowany). Przekonałam Was? EzzyGroom kupicie TUTAJ (klik!)

środa, 27 lipca 2016

171. Pielęgnacja Boniaczkowej

"Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda..."
Zastanawialiście się kiedyś ile czasu spędzacie w łazience? Codziennie po 15, 30, a może 60 minut? Ja akurat należę do kobiet, które nie mają w zwyczaju nakładać nienaturalnego makijażu, a do tego mamy prysznic, a nie wannę, więc moja dzienna dawka "łazienkowania" nie przekracza 60 minut.
A Bona?
Bona to już zupełnie inna historia ;-) Czasem oglądam w internetach obrazki, na których uśmiechnięty, zrelaksowany pies leży w wannie, zanurzony po szyję w wodzie i tak się zastanawiam "Co ty ćpiesz piesku?" ;-) Osobiście nie spotkałam psa, który byłby fanem odświeżana (chyba, że chodzi o zabiegi wykonywane we własnym zakresie w jakimś bajorze lub lizanie swojego tyłka).
Nie inaczej jest z Boniaczkową. Czasem zdarza jej się wejść do łazienki, ale zwykle po to, żeby w chłodzie poleżeć na łazienkowym dywaniku. Do brodzika z własnej woli wchodziła tylko, kiedy chciało jej się pić (tak dawała nam sygnał, że ma pustą miskę z wodą) lub po to, aby wylizać pianę po kąpieli ;-) Czesanie też jet torturą dla suczy, a obcinanie pazurów, to już katorga zarówno dla psa, jak i dla Ojczulka ;-)


Pielęgnacja sierści

Kąpiel
Odbywa się w zależności od potrzeb. Kiedyś nawet co 2-3 tygodnie (kiedy Bona siedziała w kenelu, strasznie się śliniła i sklejał jej się włos). Obecnie odbywa się to rzadziej.
Kąpiel zaczyna się niewinnie, udajemy, że nie, wcale nic nie planujemy. Nagle ja rzucam hasło "kąpiemy" i Ojczulek przynosi nieszczęśliwe zwierzę do łazienki i stawia w brodziku. Aby zminimalizować psie ślizganie (a co za tym idzie - stres), kładziemy do brodzika koszulkę (niestety nie mamy jeszcze gumowej maty). Kąpiel jak to kąpiel, moczymy, lejemy szampon, szorujemy, spłukujemy (w razie potrzeby czynność powtórzyć). Czasem nakładamy odżywkę. Zawsze ciepła woda i zawsze pies wygląda jakby działa mu się okropna krzywda i czasem próbuje uciec. Potem odciskam nadmiar wody, po kolei z tułowia i z każdej łapy. A woda ciągle kapie i kapie... Następnie puszczamy wolno zwierzynę, a ona gania po domu i zostawia wszędzie kępki mokrych kłaków. Nie suszymy Boniakowej, tylko czekamy aż naturalnie wyschnie (zimą kąpanie odbywa się po ostatnim spacerze).

Czesanie
Do czesania bestii mamy kilka szczotek - FURminator, pudlówkę, zgrzebło EzzyGroom i zwykłą szczotkę dwustronną. Używamy zwykle najpierw zdrzebła, potem którejś ze szczotek, bo najpierw wyciągamy z psa nadmiar włosa, a potem zbieram wszystkie włosy, które jeszcze gdzieś się na psie zaplątały. Czasem pudlówki lub szczotki używam też w tzw. międzyczasie, do przeczesania sierści lub po wyschnięciu (po kąpieli).
Od czasu do czasu odświeżam sierść szamponem w spray'u, wtedy też przydaje się pudlówka.



Uszy i oczy 
Oczy jedynie wycieram ze śpiochów. Póki nic się z nimi nie dzieje nie chcę niepotrzebnie ingerować. Uszy wycieram mokrym wacikiem podczas kąpieli (małżowiny), z kanałem słuchowym nie ma większego problemu, jeśli chodzi o ich skłonność do brudzenia się.

Pazury i opuszki
"Nie, ja nie będę! Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego". To podsumowanie Ojczulka, kiedy raz zacięłam Bonę przy obcinaniu i polała się krew. Robiłam to wcześniej, robiłam to później. Ale tego dnia kilka razy usłyszałam "Tylko uważaj, żeby jej nie zaciąć". Ta...
W zasadzie pazury Boniaczkowej są dość dziwnie zbudowane. Rdzeń z tkanki nerwowej jest bardzo długi i mimo, że pazur jest przycięty jak tylko to możliwe, nadal wygląda na zbyt długi. Nawet Pani Weterynarz była zdziwiona jak poszłam kiedyś obciąć do gabinetu. Co gorsza, dzieje się tak tylko w przednich łapach, więc Bona nawet kiedy chce się komuś wspiąć na kolana, może niechcący podrapać. Pazury w tylnych łapach naturalnie się ścierają, jednak te z przodu trzeba przycinać, bo sucz ma chód, przypominający trochę chód hiszpański (wyrzuca łapy przed siebie), co nie ułatwia naturalnego ścierania.



Jeśli chodzi o łapki, to zimą staram się częściej je myć, a przynajmniej wycierać mokrą szmatką po spacerze, ze względu na rozsypaną na chodnikach sól. Nie stosuję żadnych kremów, ale zastanawiam się intensywnie nad zakupem jakiegoś smarowidła. I tu pojawia się pytanie: Czy polecacie jakiś krem do pielęgnacji psich łap zimą?

Zęby
Pielęgnację tej części ograniczyliśmy do minimum - podajemy gryzaki, a także - moim zdaniem najlepsze narzędzie do domowej walki z kamieniem - kość cielęcą (obowiązkowo z kulkami). Wspomagamy się też trochę innymi gryzakami i  zabawkami. Bona ma niewielki kamień, ale weterynarz jeszcze nas nie namawiał na jakikolwiek zabieg, więc chyba jet w granicach normy :-)



Gruczoły
Okołoodbytowe oczywiście ;-) Na razie póki co Bona sama sobie radzi z oczyszczaniem ich. Tylko raz była konieczna interwencja weta, ale żadnych większych nieprzyjemności z tego tytułu nie mieliśmy (no chyba, że wziąć pod uwagę smród psiego tyłka, który czułam potem przez cały dzień i zastanawiała się jak Wetka to wytrzymuje na co dzień ;-) ) .

I to w zasadzie tyle, nic szczególnego ;-) Bona nie jest psem wystawowym, więc aż tak bardzo nie muszę jej muskać i strzyc (choć z tym strzyżeniem mam czasem przebłyski). Staram się nie przesadzać, bo nie jest fanką zabiegów pielęgnacyjnych, ale też chciałabym, żeby wyglądała przyzwoicie i żeby nikt nie mógł się przyczepić. Przyznam szczerze, że raz zaniedbaliśmy czesanie i na łapie zrobił jej się mega-dread, który wymagał interwencji maszynki do strzyżenia. Na szczęście odkąd Bona nie mieszka w kenelu, dużo łatwiej jest zapanować nad wyglądem jej sierści. Tylko czasem zrobi jej się dreadzik za uchem. Ale to od intensywnego miziania ;-)


poniedziałek, 18 lipca 2016

170. Lęk separacyjny - życie "po"

Jakiś czas temu przy okazji wyprzedaży z psiej szafy, napisała do mnie dziewczyna zainteresowana kupnem bandamki. Od słowa do słowa i okazało się, że na bloga trafiła, szukając sposobów na psią samotność. I właśnie wtedy mnie olśniło! Przecież Bona przez długi czas cierpiała na lęk separacyjny. To była nasza zmora i długa, ciężka walka. A teraz? Teraz zapomniałam, że problem był mega duży :-) Dwa i pół roku walki o spokój - nasz, psa i sąsiadów, wspomagany suplementami, przysmakami, zabawkami. Cierpliwość wszystkich wystawiana na kolejne próby i szukanie kolejnych sposobów na ukojenie psiego lęku. Co z tego wyszło?

[Bona - pierwszy dzień u nas]

Jak było na początku:
Bona przed każdym naszym wyjściem przeczuwała je kilka minut wcześniej. Oczywiście widziała rutyny, które zapowiadały naszą długą nieobecność. Chodziła wtedy po domu zdenerwowana, chowała się w łazience, trzęsła się, dyszała. Po kilkunastu dniach, z powodu wcześniejszych zniszczeń i w obawie o jej zdrowie zdecydowaliśmy się na zakup klatki (Bona zanim pojawił się u nas kenel wskoczyła na parapet i zaklinowała łapę w uchylonym oknie. Na tym wąskim parapecie spędziła jakiś czas - nie wiemy dokładnie czy liczyć go w minutach, czy w godzinach, ale zdążyła w międzyczasie załatwić się pod siebie). Z klatką było tak, że raz wchodziła do niej na komendę, innym razem niestety, musieliśmy stawiać ją na progu kenela i wtedy dopiero godziła się z losem i wchodziła do środka (dodam, że w naszej obecności nie miała problemu z przebywaniem w klatce, lubiła to i działało to na nią uspokajająco). Potem zaczynał się koncert - najpierw oburzenie i żal, potem (jak twierdzą sąsiedzi) już tylko żal i zawodzenie "jak dziecko". Całymi godzinami, z przerwą na odpoczynek i wylizanie Konga. Gryzaki i zabawki z jedzeniem pomagały tylko na chwilę, a dyfuzor ADAPTIL (wg. informacji od sąsiadów) wcale. Zawieszana w klatce miska z wodą najczęściej już po kilku minutach lądowała na dnie klatki. Wszystkie przedmioty, które sucz zdołała dosięgnąć (lub ew. wcześniej wyrwać szczebel klatki) wciągała do środka i niszczyła (m.in. płyty z grami i filmy DVD, pad do PS, gazety, koce, poduszki). Do tego przez kilkadziesiąt pierwszych minut Bona dostawała ślinotoku i wraz z wodą na dnie kuwety pływała jej ślina. Nie trudno wyobrazić sobie jak wyglądał pies po naszym powrocie - włos posklejał się, wysechł, robił się twardy, "nażelowany" i psa trzeba było często kąpać (a przynajmniej spłukiwać czystą wodą). Dodatkowo przez takie mieszanki kuweta dość szybko rdzewiała (zabezpieczaliśmy ją specyfikami do metalu, ale Bona również próbowała robić podkop, więc ścierała warstwę zabezpieczającą - pomagało na krótko). Przez 2,5 roku Bona wykończyła dwie klatki, a trzecia ostatecznie nie dokończyła żywota i czeka w piwnicy, aż zbierzemy wszystkie "przydasie" i zaniesiemy do schroniska.
Przez ten czas słuchaliśmy skarg sąsiadów (wcale się nie dziwię) i czytaliśmy anonimowe listy nt. tego, że jeśli pies będzie szczekał w godzinach nocnych, to zostaną wezwane "policja, SM, TOZ oraz wszelkie dostępne media" (dwa razy zdarzyło nam się wrócić do domu ok. 22.30).

"Jakie zniszczenia? Ja nic nie wiem ;-)"

Jak było potem:
Po przeprowadzce (w sierpniu 2015) zaczęliśmy zostawiać Bonę bez klatki. Oczywiście zgodnie z moimi przewidywaniami, najpierw zaczęła przegryzać się przez drzwi wejściowe. Zabezpieczyliśmy je przykręcając bezbarwną płytę akrylową. Następnie ucierpiała cała ściana koło drzwi i zaczęło się wygryzanie wykładziny PCV (też przy drzwiach). Remont i tak planowaliśmy, więc po ok. miesiącu na podłogi i przy drzwiach położyliśmy płytki. Pies nie wiadomo dlaczego zaczął wyżywać się na ścianie pod wieszakiem, gdzie znaleźliśmy odciski jej łap (próbowała chodzić po ścianie?!), na drzwiach: od starej szafy garderobianej i do pokoju (Bona miała do dyspozycji przedpokój i kuchnię, pokoje były zamykane). Z tym radziliśmy sobie pryskając spray'em odstraszającym i przeciw obgryzaniu. Niewiele to dawało. Zostawiane gryzaki najczęściej zjadała już po naszym powrocie (Kong trochę lepiej jej "wchodził").
Aż w końcu urządziliśmy sypialnię i przenieśliśmy się do innego pomieszczenia.
Po przeniesieniu sypialni nadal zamykaliśmy pokoje przed psem. W przedpokoju nadal zdarzało jej się zniszczyć kapcia, pogryźć dywanik. Przez to nie ufałam jej na tyle, żeby zostawić jej otwarte drzwi do któregoś pokoju. Miejsca miała wystarczająco dużo. Tylko jej nie chodziło o przestrzeń... Nagle pewnego pięknego popołudnia po powrocie z pracy, odkryłam, że drzwi do sypialni są otwarte. Za to od razu postanowiłam opieprzyć Ojczulka, bo "to na pewno on zostawił, żeby sprawdzić jak pies się zachowa". Ale moje podejrzenia okazały się niesłuszne. Postanowiłam włączyć kamerkę, żeby zobaczyć jak to się dzieje, że incydent z otwierającymi drzwiami się powtarza. Po odtworzeniu moim oczom ukazała się taka scena:

Zamykam drzwi od sypialni. Wychodzę. Chwila ciszy [pies kmini co się dzieje]. Szczeknięcia. Cisza. A potem "skrob, skrob" zębami w drzwi. Następnie próba wykonania podkopu [drzwi się trzęsą]. "Skrob, skrob", podkop. Na zmianę. I nagle TADAM! Drzwi powoli, otwierają się na oścież, z drugiej strony stoi Ona - sprawczyni. Sama jest zaskoczona sytuacją. Powoli wchodzi do pokoju i odkrywa, że jednak nikogo tam nie ma. Wskakuje na łóżko. Schodzi. Wychodzi na obchód: przedpokój i kuchnia. Nie ma nikogo. Staje w przedpokoju i wydaje z siebie najbardziej żałosne wycie jakie kiedykolwiek słyszałam "aauuuu". Kolejna runda po mieszkaniu. Wraca do pokoju, staje na środku. Rozgląda się i znowu "aauuuu". W końcu wskakuje na łóżko i kładzie się, cały czas czujnie się rozglądając". Po 11 minutach filmik wyłącza się (plan był genialny, tylko trzeba jeszcze pamiętać o naładowaniu baterii ;-) ).
Po tym dniu zostawialiśmy Boniaczkowej otwarte drzwi do sypialni.

Jak jest:
Obecnie kiedy wychodzimy do pracy Bona nadal nie jest zachwycona. Zazwyczaj po spacerze (tym ostatnim przed wyjściem) chowa się za łóżko. Ale nie ma przy tym histerii, nie trzęsie się tak jak kiedyś. Podobno też nie szczeka (specjalnie pytałam sąsiadów czy pies im przeszkadza). Teraz szczeka ewentualnie na kogoś, kto kręci się po klatce schodowej. Nie jest to jednak szczek płaczliwy. Najgorzej jest, kiedy wychodzimy oboje - wtedy rzeczywiście dostaje pie****ca. Biega po domu, szczeka, skacze nam po nogach. Zachowuje się trochę jak dziecko, które właśnie dowiedziało się, że nie wychodzi z rodzicami - złości się na cały świat (brakuje jeszcze, żeby położyła się na podłodze, kopała i biła ją zaciśniętymi piąstkami, tfu! łapkami ;-) )). Zdarzyło jej się też zniszczyć kapcie (dwie pary moich, widać komu robi na złość). Na szczęście nie zabiera się za materac czy kołdry, a to było moim największym zmartwieniem. Łóżko w sypialni jest jej największym azylem i dzięki temu znosi samotność. ŁÓŻKO - tylko tyle i aż tyle :-)



Jaki jest lek na psią samotność? Nie mam pojęcia. Chyba na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Według porad, czytanych przeze mnie przez wiele miesięcy, są to przysmaki, zabawki do wypełnienia jedzeniem, feromony suki karmiącej, suplementy uspokajające, długi spacer, zabawy węchowe lub trening przed wyjściem, włączone radio/telewizor. Kiedyś przeczytałam gdzieś, że psu pomógł wyjazd na wakacje. U nas być może przynosiło to niewielki efekt, ale lekiem na samotność Bony okazało się nasze łóżko. Czasami mam wrażenie, że klatka była niepotrzebna, ale wtedy bałam się o życie suczy (kiedy zaczęła przegryzać kable miałam przed oczami najgorszy scenariusz).
Rozwiązanie problemu było bardzo proste, a zarazem bardzo trudne do odgadnięcia. Łóżko? Tylko otwarte drzwi do sypialni i nasze łóżko wystarczyły, żeby ukoić psie nerwy? To jest tak proste, że aż niemożliwe. Faktem jest, że nasz pies ciężko znosi rozłąkę z nami, przez co jesteśmy skazani na siebie prawie w każdej sytuacji. Na szczęście póki co, udaje nam się pogodzić wszystkie nasze plany i wszędzie znaleźć miejsce dla tej chudej psiej dupki :-)




piątek, 8 lipca 2016

169. Prześwietlamy nerkę, czyli niezbędne minimum z psiej saszetki

Jakiś czas temu psie blogi zasypywane były wpisami pt. "Co jest w mojej (psiej) nerce". Zawsze chętnie takie wpisy czytałam, bo o ile mam swój niezbędnik i staram się nie targać ze sobą niepotrzebnych rzeczy, o tyle zawsze można podpatrzeć o czym się jeszcze zapomniało. Wpis na temat zawartości psiej nerki popełnię właśnie dziś, jako, że zakupiłam nową, oczywiście w Biedronce za zabójczą kwotę 15,99 zł. Przy okazji jest możliwość pochwalenia się nią ;-P



Nasze niezbędne minimum spacerowe, to:

  • psie smaki - oczywista oczywistość dla każdego. Smaków używam różnych, od parówek, przez gotowe (Trixie, Bosch, 8in1),
  • klucze - bez tego nie wyjdę z domu, ani tym bardziej do niego nie wejdę, więc są obowiązkowe,
  • chusteczki - ponieważ z nosa cieknie mi zawsze w najmniej odpowiednim momencie i zwykle wtedy, kiedy akurat chusteczek nie mam przy sobie, więc lepiej nosić,
  • dyski Fishera - przydają się, kiedy Bona jest trochę dalej i akurat postanowi się czymś poczęstować. Zawsze można użyć kluczy, ale byłby problem, gdyby się zgubiły (patrz pkt.2)
  • kliker - czasem zdarzy nam się powtarzać komendy ;-)
  • gwizdki - nie uczyłam Bony jeszcze odwołania na gwizdek, ale są w nerce, bo to jedyne miejsce, gdzie się nie zgubią,
  • telefon - do komunikacji, dla Endomondo,
  • szczypce na kleszcze - nie zajmują dużo miejsca, a mogą się przydać
  • worki na kupy - zawsze noszę kilka dodatkowych w saszetce, w razie, gdyby skończyły się te z podajnika, 
  • trochę drobnych - na batona, loda, wodę mineralną, szybkie wejście do zoologa ;-)
  • pomadka do ust - nie mogę żyć bez tych smarowideł,
  • zaświadczenie o szczepieniu - na wszelki wypadek,
  • nerka - gwóźdź programu - super nabytek z Biedronki. Mega duża, mega pojemna, dodatkowo zmieści jeszcze zabawkę, książeczką zdrowia, smycz czy co tam chcecie.
Oczywiście zawartość nerki zmienia się w zależności od zapotrzebowania i pory roku. W chłodniejsze dni często są tam rękawiczki. Zdarza się, że zabieram ze sobą kamerkę lub zabawkę (to rzadziej, bo Bona nie lubi się bawić na spacerach). Do weta zabieram książeczkę zdrowia. W podróż kaganiec, choć ten raczej jest przypinany do pasa. Czasem wrzucę kartę bankomatową, bilet mzk... W starej nerce miałam dość ograniczoną ilość miejsca, przez co często musiałam upychać rzeczy dodatkowo po kieszeniach, natomiast ta jest tak pojemna, że rzeczywiście nie muszę się już zastanawiać z czego mam zrezygnować, bo wszystko co jest mi niezbędne spokojnie się zmieści. A nawet dużo więcej :-)