niedziela, 26 kwietnia 2015

123. Podbiegi 2015 - edycja wiosenna

19 kwietnia miałam okazję uczestniczyć wraz z Matką w Podbiegach, czyli powszechnym Opolan deptaniu, bieganiu :-) W samej imprezie chodzi nie tyle o to, żeby biec, a oto, żeby w ogóle się ruszać. Wiadomo od dawna, że ruch to fajna sprawa, zwłaszcza ruch na świeżym powietrzu. Ponieważ impreza nie przewiduje ograniczeń czasowych i wiekowych, każdy mógł spokojnie pokusić się o wzięcie w niej udziału - zarówno dzieci, jak i osoby starsze, biegacze, człowieki uprawiające modern-talking i ci, którzy do tej pory spędzali niedziele przed telewizorem. Trasa Podbiegów, to ok. 7 km (organizatorzy twierdzą, że to 6,5 km, a Matce w telefonie wyszło, że 7,5 km). Start i meta znajdowały się przy opolskim amfiteatrze, a cała trasa biegła przez Wyspę Bolko.
Matka miała ambitny plan przebiegnięcia chociaż części trasy, ale ponieważ dopadła ją jakaś tam babska dolegliwość, nie miała za bardzo ochoty na większy wysiłek. Próbowała namówić Ojczulka, żeby poszedł z nią i On ostatecznie się zgodził, choć nie był szczególnie zachwycony, że musi wstać w niedzielę rano i jeszcze gdzieś spacerować. Ostatecznym wybawieniem dla Ojczulka okazała się jedna z psiarskich fejsbukowych grup spacerowych - okazało się bowiem, że są inni chętni na udział (w dodatku z psami). Ojczulek został więc w domu, a ostateczny skład naszej grupy, to:

  • Ewa i Vera,
  • Ewa i Zorka,
  • Michał i Modra*,
  • Ja - Bona z Matką :-)
Wszystkie psiaki w grupie są adoptowane - 3 z naszego schronu i jeden (Zorka) z Kluczborka. Zapoznanie przebiegało różnie, ale ostatecznie wszystkie się polubiłyśmy i można było spokojnie wyruszyć w trasę. Oprócz naszej grupy psiej, były jeszcze pojedyncze psio - człowiekowe pary.
Początkowo byłam nieco wystraszona, bo zanim ruszył tłum, padło kilka strzałów. Niezbyt głośnych, ale jednak najprzyjemniejsze to nie było. Przepuściliśmy wszystkich i ruszyliśmy prawie na końcu - za nami była bowiem para z jeszcze bardziej wystraszonym małym sznaucerem. Nie wiem czy ostatecznie ukończyli trasę - piesek bowiem był przerażony i lepiej byłoby dla niego, gdyby tego dnia zmienili plany. Ja również byłam wystraszona, ale otuchy dodawali mi moi czworonożni kompani (wszyscy więksi ode mnie), więc dość szybko zapomniałam o strachu. 
Pogoda dopisała, było ciepło, ale nie upalnie (choć rano Matka zabrała bluzę wracającemu akurat ze sklepu Ojczulkowi, bo jeszcze się świat nie nagrzał). Spacer był na tyle długi, że wystarczająco się zmęczyłam (miałam jeszcze w sumie ok.3 km "tam i z powrotem").
Po drodze okazało się, że na starcie wydawano mapki z trasą, na drugiej stronie planu znajdowało się miejsce na pieczątki (na trasie były trzy punkty "sprawdzające" - tam dostawało się pieczątki i wodę do picia). Poradziliśmy sobie z tym problemem - człowieki zbierały znaczki na własne przedramię :-D
Czas mieliśmy słaby, ale nie o to chodziło (przynajmniej tym razem). Dotarliśmy do mety, a tam dostaliśmy dyplomy za udział w imprezie i ukończenie trasy. Dla najszybszych oczywiście były nagrody rzeczowe, a dla wylosowanych szczęśliwców bony na zakupy w sklepie sportowym. 
Spędziłam naprawdę fajną niedzielę z Matką. I tylko jednego zabrakło - Ojczulka. Ale już nam obiecał, że na jesienną edycję wybierze się z nami :-)


Dochodzimy do drugiego punktu, a potem.... schodzimy na chwilę z trasy pokicać po łące! Na tym przyłapała nas autorka bloga Dookoła świata i siebie , skąd pochodzą te dwa zdjęcia:





Również Ewa od Very zrobiła ukradkiem dwa zdjęcia:

 



Po dotarciu do mety znalazł nas jeszcze jeden paparazzi - pan Andrzej Strzelczyk. Gdyby nie on, prawdopodobnie zdjęcia naszych tyłków byłyby jedynymi pamiątkami :-D Dziękujemy!

Od lewej: Ewa i Vera, Matka i ja, Ewa i Zorka, Michał i Modra.



Matka jest pazerna, wzięła dla mnie osobny dyplom :-p




* przy Modrej postawiłam znaczek. Dlaczego? Kiedy człowieki przyszli po mnie do schronu, okazało się, że "jestem zarezerwowana" i Pani wysłała ich, żeby poszukali sobie innego psa, trafili na Modrą. Sucz była przekochana, bardzo pragnęła kontaktu z człowiekiem, ale była na kwarantannie. Chwilę później okazało się, że jednak można mnie zabrać i człowieki pozostały przy pierwotnym wyborze. Gdybym jednak tego dnia pojechała z rodziną, która mnie zarezerwowała, dziś z moimi człowiekami pewnie mieszkałaby Modra ;-)

czwartek, 9 kwietnia 2015

122. Dziś są moje urodziny!!!

Nie są ;-) Właściwie to już były. Umowne oczywiście, które człowieki wyznaczyły na 1 kwietnia. Wet wyznaczył na 22 lutego, bo była to moja pierwsza wizyta  lecznicy. Ale do rzeczy - przez te wszystkie świąteczne przygotowania człowiekom się zapomniało o tym, że wyznaczyli jakąś datę i że poprzednio ją świętowaliśmy z pompą. Były prezenty, smaki, a teraz? A teraz kochani Matka nawet ekstra kości mi nie podarowała. Ale, ale! Jak to mówią "co się odwlecze, to nie uciecze", więc dziś przyszedł czas obchodzenie urodzin. Moich no i przy okazji matkowych, bo ma tydzień po mnie, a Ojczulka będziemy nosić na rękach w przyszłym tygodniu ;-) Można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy baranami :-)
Dziś sobie z Matką potortowałyśmy, a jeszcze podobno jadą do nas wszystkich prezenty, to się pochwalę kiedyś przy okazji ;-) Póki co Matka kupiła mi kość od Alpha Spirit i puszeczkę Doliny Noteci, z której zrobiła - można powiedzieć - mini torcik. Dla mnie raczej wyglądało to jak babeczka, ale niech tam sobie Matka myśli, że to był tort :-) Do tego mięsiwa doszły jeszcze miętowe ciacha i jest nieźle :-) Poza tym Matka siedzi dziś cały dzień ze mną, a kiedy przyszedł czas na zakupy zabrała mnie ze sobą :-) Nie martwcie się, byłyśmy tylko w zoologu i w kiosku z ciastkami (jeśli tak można mi to nazwać), więc nie było mowy o przywiązywaniu mnie przed sklepem. Ale o spacerze będzie za chwilę... :-/






A tyle zostało z babeczki - nie wiem po co w ogóle te miętowe ciastka się tam znalazły. Czyżbym miała nieświeży oddech? Tak czy siak zjadłam je potem jak już zapaskudziłam wszystko wokół i stwierdziłam, że reszta karmy wylądowała bezpiecznie zamknięta w lodówce i nie mam szans jej stamtąd wydostać. Ciastka nie były takie złe ;-) 



***

Co do dzisiejszego spaceru - Matka chciała dobrze, bo nie była to jakaś dzika wyprawa w nieznane, nie więcej niż kilometr od domu, a jednak coś we mnie pękło. Matka denerwowała się, że "pies jej się uwstecznia", a u mnie jakoś tak nagle odezwały się braki w szczenięcej socjalizacji. W pewnym momencie po prostu stwierdziłam, że... dalej nie idę i już. Zaparłam się pierwszy raz na przejściu, kiedy zawył sygnał informujący o zielonym świetle. Zostałyśmy na chodniku, więc Matka stwierdziła, że przejdziemy kawałek dalej - tamtędy też można dotrzeć do naszego punktu docelowego. No i tak oto kilkadziesiąt metrów dalej zaparłam się po raz kolejny, ale tym razem na pasach, na samym środku czteropasmówki... Matka była zła jak osa, czułam to, ale mimo wszystko zachęcała mnie do dalszego marszu radosnym "idziemy! dawaj!". Na szczęście kierowca, który się zatrzymał był bardzo wyrozumiały i poczekał aż Matce uda się wciągnąć mnie na chodnik. 
Co było tego przyczyną? Ano pewnie to, że dawno nie byłam na mieście w godzinach szczytu. Ale zwyczajnie dawno w godzinach szczytu nie było aż takiego ruchu. Strasznie dużo ludzi (zrobiło się ciepło, to już nie jeżdżą autobusami), rowerów, samochodów. Potem Matka wybierała mniej ruchliwe trasy, przechodziła przez osiedla, żeby trochę uciec od hałasu, no i jakoś dotrwałyśmy do końca. Uspokoiłam się dopiero pod drzwiami mieszkania, a zaraz po przekroczeniu jego progu wczołgałam się pod łóżko człowieków. Teraz, kiedy odpoczęłam i przemyślałam sprawę wiem, że to nie było zbyt mądre. Najgorsze jest to, że kiedy mam taki atak histerii, nie można mnie przekupić nawet jedzeniem, bo jakie by ono nie było, nie jest dość interesujące. Więc i nagradzanie za spokój w ten sposób odpada. Ech, coś czuję, że Matka będzie mi częściej takie wycieczki fundować...


***

Na koniec pochwalę się - Matka zgłosiła mnie jako testera produktów, które będą brały udział w plebiscycie TOP FOR DOG 2015. Testujących psiaków jest wiele, więc musimy się sprawiedliwie podzielić :-) Na razie czekamy aż pojawią się firmy, które chcą zgłosić do testów swoje produkty - już do kilku Matka napisała, inne człowieki też załatwiają, zachęcają. Zgłaszamy swoje propozycje, aby wyłonić firmy najlepsze z najlepszych i promować ich produkty. Jeśli znacie jakąś firmę, która chciałaby wziąć udział w konkursie TFD2015, śmiało podajcie informację o zgłoszeniach! :-)