W zeszłym tygodniu, a konkretnie w czwartek wybraliśmy się do Wrocławia. Wyjazd był przysłowiowym "tam i z powrotem", bo raz, że było dość zimno (i akurat orkan Ksawery zaczął wtedy swoją podróż po Polsce), a po drugie Państwo umówili się na piwo ze znajomymi, którzy kończyli pracę o 17.00. Wyjechaliśmy około 15.00, co dało nam czas na to, żeby pójść obejrzeć bożonarodzeniowy jarmark. Niestety w Opolu w tym roku taki się nie odbył, więc jako, że Wrocław niedaleko, trzeba było się trochę polansować ;) W poprzednim poście było o tym, że obszczekuję ludzi ze strachu. I owszem, robię to, nic się nie zmieniło. O ile zrobiłam duże postępy, bo wcześniej obszczekiwałam wszystkich, nadal niektórzy działają mi na nerwy. Nie lubię osób postawnych, a jak do tego są ubrani w długie, ciemne płaszcze, to już w ogóle! I nie lubię jak ktoś idzie wolno. Mam wtedy wrażenie, że się "skrada" i ma złe zamiary. Przez to wszystkie babuszki mają przerąbane, no bo jak taka babcia ma przyspieszyć, skoro jej nogi nie potrafią. Albo zgarbiony, sunący wolno dziadek. A ja się wkurzam i już! Pani już nauczyła się wyłapywać wzrokiem osoby, które potencjalnie mogę obszczekać i stara się ominąć je z daleka lub skrócić smycz. A jak ktoś wlepia we mnie wzrok! No tego, to już nie znoszę (jak chyba każdy pies)! Przecież nawet dzieciom się powtarza, żeby nie patrzeć psu w oczy. A oni idą i świdrują! A najgorzej jak świdrują kiedy stoję np. na przejściu dla pieszych! Wyobraźcie sobie moje zdenerwowanie...
W tłumie jestem raczej spokojna. W bardzo gęstym tłumie, zaniepokojona trzymam się nogi, kładę uszy i opuszczam ogon. I szłam sobie taka zaniepokojona, ale grzeczna wzdłuż straganów na jarmarku i nagle widzę jak ktoś wyciąga do mnie łapska "chodź piesku!". Naprężyłam się i szczekam. Pan czerwienieje na twarzy, nie wiem już czy ze zdenerwowania czy z zimna. Odciągnął mnie. Idziemy. I nagle drugie łapsko (i to okrągła pani w ciemnym płaszczu, najgorzej!). "Jaki słodki piesek!". Żeby udowodnić, że nie jestem słodka, obszczekałam babę porządnie, na co ona "nie szczekaj, nic ci nie zrobię", jakby to miało jakoś pomóc. Nie pomaga nigdy. A jeszcze pogarsza sprawę. Wszystkie "piesku, nie bój się mnie", "ja kocham wszystkie pieski" i "spokojnie kochana" nie pomagają. I jeszcze pochylanie się do mnie w celu pojednawczym - co to za dziwny zwyczaj?! Czy ludzie nie mogą po prostu mnie ignorować, nie gapić się i nie gadać? Byłoby prościej... Tu już byłam pewna, że Pan nie czerwieniał od mrozu, tylko z nerwów, a wraz z każdym "łacińskim" słowem, które wypowiadał robił się bardziej czerwony i puchnął jak Hulk z komiksów Marvela...
Tak czy siak zostałam zakneblowana. Tzn. Państwo założyli mi kaganiec. Nie ugryzę nikogo, ale ludzie mają prawo się wystraszyć, gdy na nich szczekam, a gdy mam kaganiec, czują się mniej zagrożeni. Z drugiej strony nikt nie pcha łap do psa, który ma kaganiec, bo sprawiałam wrażenie groźnej ;)
Przed wyjazdem do Wrocławia Pani spisała na kartce wszystkie lokale, które znalazła w internecie jako "przyjazne psom". Kartkę oczywiście zostawiła w domu... Ostatecznie jednak, żeby było blisko do dworca, udaliśmy się na ul. Bogusławskiego (która knajpami stoi) i wylądowaliśmy w barze "U Misia", gdzie jako bardzo groźny i niebezpieczny pies od razu zaprzyjaźniłam się z Panią Barmanką. Dostałam michę wody i obgryzałam sobie pod stolikiem drzewo kominkowe. Polecam tą knajpę psiarzom i pozdrawiam ekipę! :)
Radziłabym zmienić kaganiec, bo ten nadaje się tylko na wizyty u weterynarza, bo psiak nie ma możliwości w nim swobodnego oddychania =) Jeśli kaganiec ma być na spacerki polecam fizjologiczny, jest drogi, ale wart swojej ceny i psiak będzie się lepiej czuł :)
OdpowiedzUsuńhttp://okruszek-moj-psi-przyjaciel.blogspot.com/
POZDRAWIAMY H&O
Wiem, ale kaganiec jest "prowizoryczny". Zakładamy jej go na krótko, nigdy nie miała go dłużej niż 20 minut, a zapięty jest też na tyle luźno, że pysk młoda otwiera swobodnie. W zasadzie rzadko zachodzi taka potrzeba. Ale dzięki za słuszną uwagę, do najlepszych on nie należy :) A jeśli chodzi o weterynarzy, to Bona ich uwielbia! Znosi dzielnie wszystkie zabiegi i chyba jest hipochondryczką po mamusi ;p
OdpowiedzUsuńale pięknie,tak kolorowo. <3
OdpowiedzUsuńtrzymajcie się !
pozdrawiamy
Ola i Baddy.
Z początku po zdjęciach myślałam że to Krakowowski rynek tkzw. jarmark świąteczny.wszystko wyglądało podobnie! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Podczas poszukiwania blogów o psiakach znalazłam się na tej stronie. Zaczęłam czytać od początku i już zaskoczenie, bo piesek i państwo z mojego studenckiego (niedługo stałego) miasta. Piesek w kolorach mojego, choć bardziej włochaty ;) Blog spowodował, że zaczęłam się zastanawiać czy moje psiaka z domu (trzymany w kojcu) nie spróbować wziąć ze sobą na mieszkanie. W trakcie czytania jeszcze bardziej się uśmiechnęłam gdy zobaczyłam znajomą mi Czarną Hańczę. Także wraz z TŻ w tym roku przepłynęliśmy kajakiem od jeziora Wigry do kanału Augustowskiego :)
OdpowiedzUsuń