Hej, idzie zima, a ponieważ w śniegu można się zakopać i zaginąć, bierzemy udział w konkursie organizowanym przez autorkę bloga Żywienie Twojego Psa. Tym razem do wygrania są piękne identyfikatory. Dzięki nim, ten kto odkopie psa na wiosnę, będzie wiedział komu ma go zwrócić ;)
Mi najbardziej spodobał się identyfikator w kolorze czerwonym, bo to mój ulubiony kolor i fajnie komponuje się z moją czarną sierścią :)
Konkurs trwa od 25.11. do 3.12. Zapraszam do udziału i życzę powodzenia!
wtorek, 26 listopada 2013
poniedziałek, 25 listopada 2013
27. Kilka słów o... szelkach
Dzisiejszy post będzie zbiorczy, ponieważ aktualnie posiadam 3 typy szelek, które używane są w konkretnych przypadkach, w zależności od tego gdzie się wybieramy.
Na początek jeszcze krótka, ale dobra informacja. Post nr 25 dotyczył zaginionego psiaka Farta. Na szczęście Farcik wrócił do domu! :)
A teraz do rzeczy:
1. Szelki spacerowe "V" - podobno najgorsze ustrojstwo z szelek, niszczące kręgosłup i obcierające pachy (moje królewskie podpachy jak dotąd nie ucierpiały). Te akurat służą mi tylko wtedy, gdy państwo zapinają mnie gdzieś na długiej smyczy. Są bezpieczniejsze od obroży, w której mogłabym uszkodzić sobie odcinek szyjny kręgosłupa, gdybym w porę nie wyhamowała (a dziesięciometrowa linka, wbita w ziemię na wkręcie do palowania, pomnożona razy dwa, daje razem 20 metrów do rozpędzenia - ryzykowane dla tak żywiołowego psa jak ja).
2. Szelki Trixie "Easy Walk" - moja zmora, nie znoszę ich! Uciekam w kąt, jak tylko widzę, że Pani bierze je do ręki - Ona je uwielbia. Są zapinane z przodu - na klatce piersiowej, przez co każda próba pociągnięcia krępuje nieco moje ruchy i "ściąga" mnie w bok. Nie mogę ciągnąć na smyczy! :( Teraz już poruszam się w nich swobodniej, ale początki były trudne - czułam się tak skrępowana, że maszerowałam z łapami wyprostowanymi niczym u żołnierza Koreańskiej Armii Ludowej. Raz, kiedy Pani zapomniała mi ich zdjąć podjęłam próbę ich likwidacji przegryzając pasek z przodu. Zanim jednak dokonałam dzieła zniszczenia, Pani zorientowała się, zdjęła mi to szatańskie narzędzie i naprawiła. Cóż, może jeszcze będzie okazja się ich pozbyć.
3. Szelki Julius K-9 - coś cudownego! Dziś zaliczyłam mój pierwszy spacer w Juliusach i od razu stały się moimi ulubionymi! Ale na pewno nie są ulubionymi Pani ;) Dlaczego? Ano dlatego, że są dla mnie idealne! Dopasowują się do grzbietu, nigdzie nie uwierają i są superwygodne! Ciągnięcie w nich, to przyjemność w czystej postaci! :) Wyglądam w nich bardzo poważnie, niczym pies policyjny! ;) Do tego mają fosforyzujące napisy (wymienne, zapinane z boku na rzep) i elementy odblaskowe. Pani nie podziela mojego entuzjazmu, bo momentami ciągnęłam tak mocno, że rozjeżdżała się na mokrym śniegu (tak, tak, znowu to białe, wredne coś) i rozmokłych liściach. Dobrze jej tak, a niech ma za te "Easy Walki" :p
A za możliwość zrobienia na złość Pani serdecznie dziękuję autorce bloga Żywienie Twojego Psa. Szelki były jedną z nagród w organizowanym przez Panią Bogusię konkursie. Jeszcze raz serdeczne dzięki! :)
Oprócz tych sprzętów mam jeszcze tradycyjną parcianą obrożę, a na niej adresówkę. Muszę chyba namówić Państwa, żeby do wszystkich moich uprzęży zamontowali taką kapsułkę z numerem telefonu. Nie zamierzam uciekać, ale nigdy nie wiadomo czy się nie zgubię albo czegoś nie przestraszę, a z adresówki przeciętny znalazca jest w stanie szybko zrobić użytek i nie trzeba do tego skanera, jak w przypadku czipa. Adresówki są super!
Na początek jeszcze krótka, ale dobra informacja. Post nr 25 dotyczył zaginionego psiaka Farta. Na szczęście Farcik wrócił do domu! :)
A teraz do rzeczy:
1. Szelki spacerowe "V" - podobno najgorsze ustrojstwo z szelek, niszczące kręgosłup i obcierające pachy (moje królewskie podpachy jak dotąd nie ucierpiały). Te akurat służą mi tylko wtedy, gdy państwo zapinają mnie gdzieś na długiej smyczy. Są bezpieczniejsze od obroży, w której mogłabym uszkodzić sobie odcinek szyjny kręgosłupa, gdybym w porę nie wyhamowała (a dziesięciometrowa linka, wbita w ziemię na wkręcie do palowania, pomnożona razy dwa, daje razem 20 metrów do rozpędzenia - ryzykowane dla tak żywiołowego psa jak ja).
2. Szelki Trixie "Easy Walk" - moja zmora, nie znoszę ich! Uciekam w kąt, jak tylko widzę, że Pani bierze je do ręki - Ona je uwielbia. Są zapinane z przodu - na klatce piersiowej, przez co każda próba pociągnięcia krępuje nieco moje ruchy i "ściąga" mnie w bok. Nie mogę ciągnąć na smyczy! :( Teraz już poruszam się w nich swobodniej, ale początki były trudne - czułam się tak skrępowana, że maszerowałam z łapami wyprostowanymi niczym u żołnierza Koreańskiej Armii Ludowej. Raz, kiedy Pani zapomniała mi ich zdjąć podjęłam próbę ich likwidacji przegryzając pasek z przodu. Zanim jednak dokonałam dzieła zniszczenia, Pani zorientowała się, zdjęła mi to szatańskie narzędzie i naprawiła. Cóż, może jeszcze będzie okazja się ich pozbyć.
3. Szelki Julius K-9 - coś cudownego! Dziś zaliczyłam mój pierwszy spacer w Juliusach i od razu stały się moimi ulubionymi! Ale na pewno nie są ulubionymi Pani ;) Dlaczego? Ano dlatego, że są dla mnie idealne! Dopasowują się do grzbietu, nigdzie nie uwierają i są superwygodne! Ciągnięcie w nich, to przyjemność w czystej postaci! :) Wyglądam w nich bardzo poważnie, niczym pies policyjny! ;) Do tego mają fosforyzujące napisy (wymienne, zapinane z boku na rzep) i elementy odblaskowe. Pani nie podziela mojego entuzjazmu, bo momentami ciągnęłam tak mocno, że rozjeżdżała się na mokrym śniegu (tak, tak, znowu to białe, wredne coś) i rozmokłych liściach. Dobrze jej tak, a niech ma za te "Easy Walki" :p
A za możliwość zrobienia na złość Pani serdecznie dziękuję autorce bloga Żywienie Twojego Psa. Szelki były jedną z nagród w organizowanym przez Panią Bogusię konkursie. Jeszcze raz serdeczne dzięki! :)
Oprócz tych sprzętów mam jeszcze tradycyjną parcianą obrożę, a na niej adresówkę. Muszę chyba namówić Państwa, żeby do wszystkich moich uprzęży zamontowali taką kapsułkę z numerem telefonu. Nie zamierzam uciekać, ale nigdy nie wiadomo czy się nie zgubię albo czegoś nie przestraszę, a z adresówki przeciętny znalazca jest w stanie szybko zrobić użytek i nie trzeba do tego skanera, jak w przypadku czipa. Adresówki są super!
A jakie szelki/obroże są Waszym zdaniem najlepsze?
czwartek, 21 listopada 2013
26. Syzyf i syf
Hmmm... nie wiem o co ostatnio chodzi Pani. Strasznie się na mnie wkurza, kiedy zmieniam sobie w najlepsze sierść z letniej na zimową. Twierdzi, że "moje kłaki są wszędzie", czyli podobno oprócz tego, że są w łóżku (to oczywiste, przecież tam śpię!), to są też w każdym posiłku. Nie wiem też o co jej chodzi z tym Syzyfem. Mówi, że przez moje kłaczki w domu ciągle jest Syzyf, a sprzątanie tego, to syfowa praca... A może odwrotnie? Nieważne!
No i te koty! O co jej chodzi z kotami?! Że niby jakieś koty pod łóżkiem zostawiam... Niemożliwe, żadnego kota nie zostawiłabym w spokoju, gdyby panoszył się bezkarnie po moim mieszkaniu! Co to, to nie! Nie wiem, gdzie Pani te koty widzi, ale niech tylko jakiś wpadnie w moje łapy!
A jeśli chodzi o sprzątanie, też chętnie pomagam! Podobno trwa rewolucja śmieciowa, i jakaś Unia zażyczyła sobie, żeby wszystkie wyrzucane opakowania po żywności były umyte. No cóż... Dla mnie bomba! ;)
No i te koty! O co jej chodzi z kotami?! Że niby jakieś koty pod łóżkiem zostawiam... Niemożliwe, żadnego kota nie zostawiłabym w spokoju, gdyby panoszył się bezkarnie po moim mieszkaniu! Co to, to nie! Nie wiem, gdzie Pani te koty widzi, ale niech tylko jakiś wpadnie w moje łapy!
A jeśli chodzi o sprzątanie, też chętnie pomagam! Podobno trwa rewolucja śmieciowa, i jakaś Unia zażyczyła sobie, żeby wszystkie wyrzucane opakowania po żywności były umyte. No cóż... Dla mnie bomba! ;)
A kubek dla wielbicieli psiej sierści w jedzeniu kupicie tutaj:
piątek, 15 listopada 2013
25. Pomóżcie znaleźć Farta!
Być może są wśród Was czytelnicy z Opola lub okolic. Do Was, Waszej rodziny i znajomych ogromna prośba - pomóżcie znaleźć Farta! Farcik jest psem koleżanki Pani, adoptowanym z Fundacji Mali Bracia w zeszłym roku. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...
Etykiety: Bona, blog psa, psi blog
adopcja psa,
pies ze schroniska
środa, 13 listopada 2013
24. Liebster Blog Award według Bony
Ach te człowieki! Pani wkradła mi się na bloga i odpowiedziała za mnie na pytania zadane w ramach Liebster Blog Award. Chyba muszę zmienić hasło dostępu! ;)
Dziś będzie więc powtórka z rozrywki, jeśli mogę tak powiedzieć, czyli moje psie odpowiedzi.
1. Lubię ludzi którzy...
Właściwie, to ludzi nie lubię. Chyba, że fajnie pachną jakimś innym psem, jedzeniem, dają mi smaki albo dużo głaskają. Lubię Mamę Pani, bo daje mi kiełbasę i surowe mięsko, gdy pomagam jej przygotowywać obiad :)
2. Czego się boję...
Samotności i tego, że wrócę do schroniska. Nie było tam wcale źle, ale jednak wolę swoją michę, ciepłe łóżko i towarzystwo własnych człowieków.
3. Ulubione słowo?
Smacznego! Pani tak mówi, gdy skończy przygotowywać mi popołudniowy posiłek. To słowo dobrze mi się kojarzy :)
4. Motto życiowe lub cytat?
Adoptując jednego psa nie zmienisz całego świata, ale świat zmieni się dla tego jednego psa. Takie życiowe! :)
5. Ulubiona książka lub film*
Książek nie jadam, więc nie wiem, ale zdarzyło mi się zjeść ulotkę, podejrzewam, że smakuje podobnie. A ponieważ ulotki są pyszne, to książki pewnie też :)
Jeśli chodzi o filmy, to zjadłam ich kilka i nie mogłabym zdecydować, który był moim faworytem, smakują podobnie.
* zaraz, zaraz... Po odpowiedziach Pani stwierdzam, że chyba chodzi o ich czytanie/oglądanie, a nie o zjadanie. Hmmmm... książek nie czytam, a filmów fabulanych nie trawię (o! znowu jest o jedzeniu!), tzn. nie lubię. Za to z dokumentalnych interesują mnie filmy na Animal Planet, zwłaszcza seria o szczeniętach "Słodkie dzieciństwo" (ang. "Too cute").
6. Twoja ulubiona rasa psa
Oczywiście moja, czyli "rasa mieszana" :)
7. Dlaczego pies?
Nie wiem dlaczego jestem psem, tak wyszło. Chociaż podobno wykazuję też cechy kozy, kota i robię miny jak surykatka. Na szczęście surykatki są słodkie (widziałam na Animal Planet), więc odbiorę to jako komplement.
A na pytanie "dlaczego człowieki?", odpowiem, że człowieki są super! Dają jeść, miziają za uchem, pozwalają mi spać w łóżku. Ale najważniejsze, że SĄ. Moje własne człowieki! :)
8. Co Cię uspokaja?
Jak zostaję sama, to lubię coś żuć i gryźć. Kocyk, kołdrę, płytę CD, co tam akurat wpadnie mi w zęby...
9. Jak spędzasz czas ze swoim psem?
Hmmm... nie mam psa, ale Państwo obiecali, że jak będziemy mieli większe mieszkanie, to będzie drugi pies, żebyśmy mogli wspólnie psocić ;)
A jeśli chodzi o wspólne spędzanie czasu z Państwem, to zgadzam się z odpowiedziami Pani - są to głównie spacery, a frisbee mnie nudzi. Pani zapomniała tylko dodać, że zdecydowanie za dużo czasu spędza przed TV lub komputerem...
10. Czy pies myśli?
Oczywiście! A myślicie, że kto pisze tego bloga?! ;)
11. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu
Rodzina. Jej zdrowie i szczęście :)
Wybaczcie, że nikogo nie nominuję, ale Pani zrobiła to za mnie. Cieszę się, że udało mi się też w końcu wypowiedzieć w swoim własnym imieniu.
poniedziałek, 11 listopada 2013
23. Liebster Blog Award
Serdecznie dziękujemy Bogusi z bloga Żywienie Twojego Psa, za nominację do Liebster Blog Award. Cieszymy się, że mamy kilku czytelników i trzymamy kciuki, by było ich jak najwięcej i postaramy się, by blog był dla Was jak najbardziej interesujący.
Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogerów jeszcze nie rozpropagowanych na tyle, na ile zasługują, czyli o mniejszej liczbie obserwatorów niż byśmy chcieli, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań odebranych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
1. Lubię ludzi, którzy...
...są szczerzy i mają poczucie humoru :)
2. Czego się boję?
Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogerów jeszcze nie rozpropagowanych na tyle, na ile zasługują, czyli o mniejszej liczbie obserwatorów niż byśmy chcieli, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań odebranych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
1. Lubię ludzi, którzy...
...są szczerzy i mają poczucie humoru :)
2. Czego się boję?
Samotności. Tego, że któregoś dnia zostanę całkiem sama, nie będę miała do kogo zwrócić się o pomoc i z kim porozmawiać.
3. Ulubione słowo?
Imponderabilia ;) Niby ich nie ma, a jednak są :)
4. Motto życiowe lub cytat
"Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś"
5. Ulubiona książka lub film
Chyba nie mam takich "najulubieńszych". Lubię wracać do książki "Zew krwi" J.Londona i chętnie czytam też podobną tematycznie serię J.O. Curwooda. Ostatnio również czytam książki W. Cejrowskiego.
Jeśli chodzi o filmy, to "Miasto aniołów" jest zdecydowanie faworytem. Lubię też "Porozmawiaj z nią" Almodovara. Uwielbiam "Króla lwa" :)
6. Twoja ulubiona rasa psa
Lubię kilka. Moim marzeniem było mieć Gończego polskiego (miałam wcześniej), Rhodesian ridgebacka, Jamnika (miałam już dwa), Border collie. A skończyło się na "owczarku kaszubskim", czyli zwykłym kundelku ;)
7. Dlaczego pies?
Bo nie kot :)
3. Ulubione słowo?
Imponderabilia ;) Niby ich nie ma, a jednak są :)
4. Motto życiowe lub cytat
"Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś"
5. Ulubiona książka lub film
Chyba nie mam takich "najulubieńszych". Lubię wracać do książki "Zew krwi" J.Londona i chętnie czytam też podobną tematycznie serię J.O. Curwooda. Ostatnio również czytam książki W. Cejrowskiego.
Jeśli chodzi o filmy, to "Miasto aniołów" jest zdecydowanie faworytem. Lubię też "Porozmawiaj z nią" Almodovara. Uwielbiam "Króla lwa" :)
6. Twoja ulubiona rasa psa
Lubię kilka. Moim marzeniem było mieć Gończego polskiego (miałam wcześniej), Rhodesian ridgebacka, Jamnika (miałam już dwa), Border collie. A skończyło się na "owczarku kaszubskim", czyli zwykłym kundelku ;)
7. Dlaczego pies?
Bo nie kot :)
W moim domu zawsze był jakiś pies, najpierw jamnik i wyżeł, potem kolejny jamnik i gończak. Babcie miały kundelki i owczarka szkockiego. Przyjaciółka z dzieciństwa dobermana i sznaucera. Wychowywałam się wśród psów i nie wyobrażam sobie życia bez sierściuszka :) Pies motywuje do odejścia od komputera i wyjścia na spacer (moi rodzice twierdzą, że każdy z dniem przejścia na emeryturę powinien dostać od państwa psa, żeby nie siedzieć bezczynnie na kanapie ;)
8. Co Cię uspokaja?
Telefon do narzeczonego. A jak on mnie wkurzy, to zdecydowanie spacer z psem ;)
9. Jak spędzasz czas ze swoim psem?
Głównie spacery. Piłeczkowanie i frisbee (z marnym skutkiem, bo Bona szybko nudzi się dyskiem). Ćwiczyłyśmy posłuszeństwo, ale chyba nie mam do młodej cierpliwości i mam wrażenie, że nie sprawia jej to frajdy. Muszę się znów zmotywować!
10. Czy pies myśli?
8. Co Cię uspokaja?
Telefon do narzeczonego. A jak on mnie wkurzy, to zdecydowanie spacer z psem ;)
9. Jak spędzasz czas ze swoim psem?
Głównie spacery. Piłeczkowanie i frisbee (z marnym skutkiem, bo Bona szybko nudzi się dyskiem). Ćwiczyłyśmy posłuszeństwo, ale chyba nie mam do młodej cierpliwości i mam wrażenie, że nie sprawia jej to frajdy. Muszę się znów zmotywować!
10. Czy pies myśli?
Oczywiście. Wystarczy obserwować zachowanie psa, żeby się o tym przekonać!
Bona myśli głównie o tym, że zostawimy ją i już nie wrócimy :p
11. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
Rodzina. Jej zdrowie i szczęście :)
Bona myśli głównie o tym, że zostawimy ją i już nie wrócimy :p
11. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
Rodzina. Jej zdrowie i szczęście :)
Widzę, że nominacji jest wiele, więc z góry przepraszam, jeśli ktoś będzie odpowiadał na pytania po raz kolejny, ale na blogerze jestem od niedawna i nie orientuję się, kto był już nominowany. Nie znam też Was jeszcze na tyle, żeby zadawać Wam indywidualne pytania, więc będą jednakowe dla każdego :)
Nominujemy:
http://pieskumpel.blogspot.com/
http://malebialezczarnym.blogspot.com/
http://zdaniemlackiego.blogspot.com/
http://baddy-wspanialy-labrador.blogspot.com/
http://originalpoodle.blogspot.com/
http://chersi-labradoodle.blogspot.com/
http://fado-labrador-retriever-biszkoptowy.blogspot.com/
http://poprostuzuzia.blogspot.com/
http://mundkowaferajna.blogspot.com/
http://lucy-mix.blogspot.com/
http://duet-adhd.blogspot.com/
Nasze pytania:
1. Jaka jest Twoja największa wada, a jaka zaleta?
2. Co robisz w wolnym czasie?
3. Ulubiony sport?
4. Jakie jest Twoje największe marzenie?
5. Jakie cechy cenisz u innych?
6. Skąd wziął się pomysł na bloga?
7. Skąd masz swojego psa i dlaczego właśnie On?
8. Co Cię motywuje do pracy z psem?
9. Wolisz psy rasowe czy kundelki?
10. Jakie jest Twoje zdanie na temat tzw. "ras agresywnych"?
11. Jeśli nie pies, to...?
Nominujemy:
http://pieskumpel.blogspot.com/
http://malebialezczarnym.blogspot.com/
http://zdaniemlackiego.blogspot.com/
http://baddy-wspanialy-labrador.blogspot.com/
http://originalpoodle.blogspot.com/
http://chersi-labradoodle.blogspot.com/
http://fado-labrador-retriever-biszkoptowy.blogspot.com/
http://poprostuzuzia.blogspot.com/
http://mundkowaferajna.blogspot.com/
http://lucy-mix.blogspot.com/
http://duet-adhd.blogspot.com/
Nasze pytania:
1. Jaka jest Twoja największa wada, a jaka zaleta?
2. Co robisz w wolnym czasie?
3. Ulubiony sport?
4. Jakie jest Twoje największe marzenie?
5. Jakie cechy cenisz u innych?
6. Skąd wziął się pomysł na bloga?
7. Skąd masz swojego psa i dlaczego właśnie On?
8. Co Cię motywuje do pracy z psem?
9. Wolisz psy rasowe czy kundelki?
10. Jakie jest Twoje zdanie na temat tzw. "ras agresywnych"?
11. Jeśli nie pies, to...?
czwartek, 7 listopada 2013
22. Kilka słów o... TRIXIE Hopper
Postanowiłam dzielić się z Wami moimi opiniami, na temat różnych zabawek, akcesoriów i innych psich gadżetów. Będzie to seria recenzji "Kilka słów o...".
Dzisiaj jako pierwszy będzie miał zaszczyt wystąpić przed Wami TRIXIE Hopper, czyli jak pisze jeden z internetowych sklepów "piłka dla psa do gryzienia i aportowania, wykonana z materiału łatwego do utrzymania w czystości" (inny opis: guma naturalna 9 cm).
Po pierwsze: jest może łatwa do utrzymania w czystości, bo nie widziałam, żeby Pani specjalnie męczyła się z jej myciem i nie słyszałam, żeby używała przy tym niecenzuralnych słów (nie to, co w momencie, gdy zobaczyła ją po raz ostatni*). A myła ją parę razy, bo napychała ją pasztetem lub psimi snackami.
Po drugie: Bawiłam się nią czasem - podrzucałam i biegałam za nią po pokoju, bo fajnie skakała w różne strony (i tu opis kłamie - owa "piłka" nie jest piłką, tylko koziołkiem). Do aportu więc również się nadawała.
Po trzecie: gryzienie. Tutaj już się nie zgodzę, że się nadaje (dobrze, że w opisie nie było "wytrzymała", bo to dopiero byłoby kłamstwo!). Po pierwszym zostawieniu mnie sam na sam z zabawką, straciła ono jedno ramię. Potem było już tylko gorzej i Hopper w sumie był u mnie około dwóch tygodni. Potem Pani go wyrzuciła (a raczej to, co z niego zostało).
Ogólne wrażenie całkiem niezłe. Koszt takiego koziołka, to ok. 20 zł w sklepach stacjonarnych (zamówiony w internetowych jest tańszy - tak twierdzi Pani). Spełnia swoje funkcje, ale lepiej nie zostawiajcie swojego psa bez opieki, gdy żuje zabawkę. Nie nadaje się na zabawkę do wypełnienia smakami. KONG jest tylko jeden i jedynie on przetrwał moje destrukcyjne zapędy ( i chociaż tej zabawce recenzji nie trzeba, to i tak napiszę ją któregoś dnia). Musicie jednak pamiętać, że jestem psem dość specyficznym i nie spocznę dopóki czegoś nie zniszczę (mój lęk separacyjny podpowiada mi, że w ten sposób zapomnę o samotności) i to, że zabawka przetrwała u mnie krótko nie jest porażką dla producenta. Na dowód tego wklejam zdjęcie tego, co zostało z posłania, gdy znów się zdenerwowałam i musiałam się uspokoić żuciem ;)
A Hopperowi daję 3 gwiazdki na 5 ;)
*Pani zobaczyła Hoppera po raz ostatni, kiedy zwymiotowałam jego resztki (jedno z ramion). Zabawka została wyrzucona około tydzień wcześniej.
Po pierwsze: jest może łatwa do utrzymania w czystości, bo nie widziałam, żeby Pani specjalnie męczyła się z jej myciem i nie słyszałam, żeby używała przy tym niecenzuralnych słów (nie to, co w momencie, gdy zobaczyła ją po raz ostatni*). A myła ją parę razy, bo napychała ją pasztetem lub psimi snackami.
Po drugie: Bawiłam się nią czasem - podrzucałam i biegałam za nią po pokoju, bo fajnie skakała w różne strony (i tu opis kłamie - owa "piłka" nie jest piłką, tylko koziołkiem). Do aportu więc również się nadawała.
Po trzecie: gryzienie. Tutaj już się nie zgodzę, że się nadaje (dobrze, że w opisie nie było "wytrzymała", bo to dopiero byłoby kłamstwo!). Po pierwszym zostawieniu mnie sam na sam z zabawką, straciła ono jedno ramię. Potem było już tylko gorzej i Hopper w sumie był u mnie około dwóch tygodni. Potem Pani go wyrzuciła (a raczej to, co z niego zostało).
Ogólne wrażenie całkiem niezłe. Koszt takiego koziołka, to ok. 20 zł w sklepach stacjonarnych (zamówiony w internetowych jest tańszy - tak twierdzi Pani). Spełnia swoje funkcje, ale lepiej nie zostawiajcie swojego psa bez opieki, gdy żuje zabawkę. Nie nadaje się na zabawkę do wypełnienia smakami. KONG jest tylko jeden i jedynie on przetrwał moje destrukcyjne zapędy ( i chociaż tej zabawce recenzji nie trzeba, to i tak napiszę ją któregoś dnia). Musicie jednak pamiętać, że jestem psem dość specyficznym i nie spocznę dopóki czegoś nie zniszczę (mój lęk separacyjny podpowiada mi, że w ten sposób zapomnę o samotności) i to, że zabawka przetrwała u mnie krótko nie jest porażką dla producenta. Na dowód tego wklejam zdjęcie tego, co zostało z posłania, gdy znów się zdenerwowałam i musiałam się uspokoić żuciem ;)
A Hopperowi daję 3 gwiazdki na 5 ;)
*Pani zobaczyła Hoppera po raz ostatni, kiedy zwymiotowałam jego resztki (jedno z ramion). Zabawka została wyrzucona około tydzień wcześniej.
Zdjęcie pożyczone ze strony zooonline.pl (mój był zielony).
A to moje "dzieło zniszczenia", czyli co zostało z materaca z pazuroodporną i zęboodporną poszewką.
Etykiety: Bona, blog psa, psi blog
adopcja psa,
kennel klatka,
Kilka słów o...,
lęk separacyjny,
pies ze schroniska
środa, 6 listopada 2013
21. Wspomnienia z wakacji part. 2
Poprzedni post dotyczył mojej długiej podróży na Suwalszczyznę. I podróż ta mimo przeciwnościom losu, zakończyła się pomyślnie. Przespaliśmy noc i kolejnego dnia mogliśmy beztrosko oddać się wakacyjnemu wypoczynkowi. Ach! Co to był za wyjazd! Dużo biegałam bez smyczy (Państwo też chyba się trochę wyluzowali, zaufali mi i dali trochę skorzystać z wolności). Obok naszej kwatery płynęła Czarna Hańcza, więc Państwo wylegiwali się na trawce nad rzeczką z rodziną i znajomymi, a ja biegałam wkoło i bawiłam się z psem Brata Pana - Selwą. Chodziliśmy na długie spacery nad jezioro Wigry, a nawet pływałam kajakiem! Tak, jestem kajakowym psem! :) Ech, co będę dużo mówić (szczekać), warto pojechać - cisza, błogi spokój, z dala od zgiełku miasta...
Dziś ważniejsze od tekstu są zdjęcia - może one Was zachęcą do podróży w tamte rejony. I wiecie co? Fajnie spędza się czas z Państwem, a ja nie byłam dla nich problemem wakacyjnym. Kolejny dowód na to, że nie jestem tylko chwilową zabawką. I z tego co podsłuchałam, na kolejne wakacje też już mają niezły plan... A ja jestem jego częścią! :)
Dziś ważniejsze od tekstu są zdjęcia - może one Was zachęcą do podróży w tamte rejony. I wiecie co? Fajnie spędza się czas z Państwem, a ja nie byłam dla nich problemem wakacyjnym. Kolejny dowód na to, że nie jestem tylko chwilową zabawką. I z tego co podsłuchałam, na kolejne wakacje też już mają niezły plan... A ja jestem jego częścią! :)
Pies kajakowy :)
Tutaj Pan trochę stracił panowanie nad wiosłami i prawie wbił się kajakiem w gniazdo łabędzi. Na szczęście udało się uniknąć podziobania i skończyło się na syczeniu wkurzonych łabędzich rodziców. Ale nie ma co! Pan był bardzo dzielny - sam wiosłował około 20 km!
Ja i Selwa :)
Pomost nad jeziorem Wigry
Mikaszówka (tu robiliśmy ognisko! Tzn. człowieki robiły ;p )
Etykiety: Bona, blog psa, psi blog
adopcja psa,
bilet dla psa,
pies w podróży,
wakacje z psem
sobota, 2 listopada 2013
20. Od punktu A do punktu B, czyli Wspomnienia z wakacji part. 1
No i powoli staje się... robi się zimno. Brrr! Spacery będą teraz krótsze, bo nie tylko Państwu, ale i mi nie będzie chciało się zbyt długo spacerować, jeśli temperatura będzie nieodpowiednia lub będzie padał deszcz.
Tymczasem dzisiaj wspominam wakacje!
Moje pierwsze wakacje z nowymi właścicielami były pełne wrażeń! Od razu, jak to mówią człowieki "z grubej rury", a nie tam jakiś wypad za miasto na parę dni (bo nie ma co się z psem tłuc po kraju). Ha! A ja się tłukłam! I to jak! W tym roku "kierunek Suwalszczyzna"! :)
Podróż oczywiście zaczęła się w Opolu (punkt A) na dworcu PKP, gdzie wsiedliśmy do pociągu pół godziny przed północą. Mieliśmy przesiadać się rano w Warszawie po całonocnej podróży. Wszystko szło dobrze, troszkę drzemałam, a pociąg sunął sobie powoli... Nagle zatrzymaliśmy się w jakimś Zawierciu i staliśmy. Staliśmy i staliśmy. W końcu pasażerowie zaczęli wysiadać i na dworcu zrobiła się wielka impreza. Wszyscy biegali do sklepu po piwo, jedli kanapki na peronie i nawet ja z Państwem wyszłam na spacer. W międzyczasie zdążyliśmy zaprzyjaźnić się ze współpasażerami (prawie wszystkimi) - starszą Panią, która jechała do Warszawy (ciągle opowiadała jak bardzo kocha psy, a psy kochają ją - też ją pokochałam, zwłaszcza, gdy wyciągnęła z torebki swoje kanapki, a potem wzięła mnie na kolana i miziała ;) ), studenta jadącego na wesele, faceta jadącego do Częstochowy do pracy oraz kobietę, która jechała na jakąś pielgrzymkę również do Częstochowy. W końcu pociąg ruszył! Kolejna stacja.... Włoszczowa.... Chyba też nie tędy mieliśmy jechać, bo pasażerowie byli jeszcze bardziej oburzeni niż w Zawierciu. Krzyczeli, wydzwaniali do jakiegoś radia i tu pojawił się współpasażer, który był wspomnianym wyżej pasażerem o pseudonimie "prawie wszystkimi". Wydawało mu się, że jest kimś bardzo ważnym, bo pracuje za granicą, upił się i przeklinał do moich współpasażerów po hiszpańsku (cokolwiek to znaczy - nie znam tego języka). Ale mój Pan jest bardzo sprytny i powiedział Pani Od Biletów, że ten facet nam przeszkadza i śmierdzi (a śmierdział! - potwierdzam!) i Pani zabrała go do przedziału, gdzie było więcej takich po imprezie w Zawierciu. Ruszyliśmy. W Częstochowie byliśmy około 10:00, po 6 godzinach jazdy. Normalnie taka podróż trwa podobno ok. 30 minut, ale mi jest w sumie wszystko jedno, bo i tak nie mam poczucia czasu ;) Potem dojechaliśmy do Warszawy, pociągi, którymi mogliśmy jechać już odjechały, a do następnych dużo czasu... Pan zadzwonił do brata i okazało się, że jacyś jego znajomi jadą do Maćkowej Rudy (punktu B). Czekaliśmy na nich (chyba też dość długo, bo Państwo już byli bardzo zmęczeni i zdenerwowani) i w międzyczasie zaczepiało nas kilku bardzo "intensywnie" pachnących panów. Szczekałam na nich strasznie, bo co mi tu będą zaczepiać! Państwo za to założyli mi kaganiec (co ja takiego zrobiłam?!) i dali mi jakieś tabletki uspokajające, bo stwierdzili, że przez tych panów jestem pobudzona i mogę zrobić im krzywdę (a rzeczywiście było ich wielu i straaasznie mnie drażnili). Niedługo potem byłam już tylko senna i przespałam całą około czterogodzinną podróż do punktu B (a przecież mam chorobę lokomocyjną!). W sumie od punktu A do punktu B jechaliśmy ok. 20 godzin. Potem już tylko zakwaterowanie, odespać podróż i wakacje czas zacząć! :)
Tymczasem dzisiaj wspominam wakacje!
Moje pierwsze wakacje z nowymi właścicielami były pełne wrażeń! Od razu, jak to mówią człowieki "z grubej rury", a nie tam jakiś wypad za miasto na parę dni (bo nie ma co się z psem tłuc po kraju). Ha! A ja się tłukłam! I to jak! W tym roku "kierunek Suwalszczyzna"! :)
Podróż oczywiście zaczęła się w Opolu (punkt A) na dworcu PKP, gdzie wsiedliśmy do pociągu pół godziny przed północą. Mieliśmy przesiadać się rano w Warszawie po całonocnej podróży. Wszystko szło dobrze, troszkę drzemałam, a pociąg sunął sobie powoli... Nagle zatrzymaliśmy się w jakimś Zawierciu i staliśmy. Staliśmy i staliśmy. W końcu pasażerowie zaczęli wysiadać i na dworcu zrobiła się wielka impreza. Wszyscy biegali do sklepu po piwo, jedli kanapki na peronie i nawet ja z Państwem wyszłam na spacer. W międzyczasie zdążyliśmy zaprzyjaźnić się ze współpasażerami (prawie wszystkimi) - starszą Panią, która jechała do Warszawy (ciągle opowiadała jak bardzo kocha psy, a psy kochają ją - też ją pokochałam, zwłaszcza, gdy wyciągnęła z torebki swoje kanapki, a potem wzięła mnie na kolana i miziała ;) ), studenta jadącego na wesele, faceta jadącego do Częstochowy do pracy oraz kobietę, która jechała na jakąś pielgrzymkę również do Częstochowy. W końcu pociąg ruszył! Kolejna stacja.... Włoszczowa.... Chyba też nie tędy mieliśmy jechać, bo pasażerowie byli jeszcze bardziej oburzeni niż w Zawierciu. Krzyczeli, wydzwaniali do jakiegoś radia i tu pojawił się współpasażer, który był wspomnianym wyżej pasażerem o pseudonimie "prawie wszystkimi". Wydawało mu się, że jest kimś bardzo ważnym, bo pracuje za granicą, upił się i przeklinał do moich współpasażerów po hiszpańsku (cokolwiek to znaczy - nie znam tego języka). Ale mój Pan jest bardzo sprytny i powiedział Pani Od Biletów, że ten facet nam przeszkadza i śmierdzi (a śmierdział! - potwierdzam!) i Pani zabrała go do przedziału, gdzie było więcej takich po imprezie w Zawierciu. Ruszyliśmy. W Częstochowie byliśmy około 10:00, po 6 godzinach jazdy. Normalnie taka podróż trwa podobno ok. 30 minut, ale mi jest w sumie wszystko jedno, bo i tak nie mam poczucia czasu ;) Potem dojechaliśmy do Warszawy, pociągi, którymi mogliśmy jechać już odjechały, a do następnych dużo czasu... Pan zadzwonił do brata i okazało się, że jacyś jego znajomi jadą do Maćkowej Rudy (punktu B). Czekaliśmy na nich (chyba też dość długo, bo Państwo już byli bardzo zmęczeni i zdenerwowani) i w międzyczasie zaczepiało nas kilku bardzo "intensywnie" pachnących panów. Szczekałam na nich strasznie, bo co mi tu będą zaczepiać! Państwo za to założyli mi kaganiec (co ja takiego zrobiłam?!) i dali mi jakieś tabletki uspokajające, bo stwierdzili, że przez tych panów jestem pobudzona i mogę zrobić im krzywdę (a rzeczywiście było ich wielu i straaasznie mnie drażnili). Niedługo potem byłam już tylko senna i przespałam całą około czterogodzinną podróż do punktu B (a przecież mam chorobę lokomocyjną!). W sumie od punktu A do punktu B jechaliśmy ok. 20 godzin. Potem już tylko zakwaterowanie, odespać podróż i wakacje czas zacząć! :)
Etykiety: Bona, blog psa, psi blog
bilet dla psa,
pies w podróży,
wakacje z psem
Subskrybuj:
Posty (Atom)